września 25, 2016

września 25, 2016

Załącznik



Zastanawiałam się od czego zacząć swoją opinię. Ponieważ do twórczości pani Rowell mam sprzeczne uczucia. Z jednej strony mam taki jakby sentyment po Eleonorze i Parku, z drugiej strony zawiodłam się na innej publikacji. Tym razem miałam dać szansę, bo jak wiadomo niewypał może się trafić, co nie oznacza natychmiastowego skreślenia i wrzucenia do zakładki nie lubię. 
Dlatego kiedy ukazała się zapowiedź Załącznika pomyślałam, że oto nadeszła chwila by sprawdzić, jak to jest między mną a pisarką. Książkę przeczytałam, teraz przyszła pora abym opisała swoje wrażenia oraz  tego czy nasza wspólna literacka droga będzie miała przyszłość... 


Lincoln nie lubi swojej pracy, jednak z dziwnego i niezrozumiałego powodu nie szuka nowej. Tkwi więc na stanowisku kogoś kto musi przechwytywać pocztę prywatną ludzi z firmy.  Posada jaką otrzymał nosi bardzo poważną i w pewnym sensie obiecującą nazwę, w rzeczywistości jednak zajmuje się czytaniem e-maili. Tych, które nie dotyczą pracy. Jednym słowem grzebie w prywatnej korespondencji. Tak kochani. W wielkich firmach tak właśnie się dzieje, dlatego jeżeli myślicie to tylko historyjka w książce, ja już wam mogę powiedzieć, że nie. W urzędach czy innych korporacjach, specjalnie wyznaczone jednostki cały czas monitorują wiadomości fruwające po miejscu pracy. Delikwentom zwierzającym się  kolegom z działu zostają wysyłane upomnienia.  Typu - Treść zawiera informacje prywatne, nie mające wspólnego z pracą. Co jak powszechnie wiadomo nie sprawia, że taki Kowalski nagle zacznie pracować na konkretnych obrotach. Życie kołem się toczy i nie o samym zarabianiu na wypłatę przez pół dnia się myśli. O czym przekonuje się nasz bohater, gdy w specjalnej skrzynce na "prywaty" znajduje maile od dwóch koleżanek.  

Mężczyzna powinien wysłać kobietką powiadomienie, aby zaprzestały ploteczek w godzinach przeznaczonych na coś zupełnie innego, zwłaszcza kiedy adres email jest służbowy. Powinien, tylko tego nie robi. Dlaczego? Ponieważ podczas nudnych nocnych dyżurów czytanie wiadomości Beth i Jennifer zaczyna się mu podobać.  Koleżanki są zabawne, ich tematy do "rozmów" jeszcze bardziej i z dnia na dzień coraz trudniej Lincolnowi zrobić to, co powinien. Czyta namiętnie korespondencje i w końcu uświadamia sobie, że polubił dwie nieznajome i z ciekawością śledził wydarzenia z ich życia. 

W końcu nadchodzi moment kiedy między jedną nocą w pracy, a drugą - dokładniej mówiąc północką. Bo Lincoln pracuje z tego co dobrze zapamiętałam do pierwszej w nocy. W każdym razie dochodzi do mężczyzny, że zakochał się w Beth. I bardzo chciałby ją poznać. No, ale sprawa nie jest taka łatwa. Zwłaszcza kiedy nie ma się tej pewności siebie. No i nadal mieszka z matką. Tak. Niespełna trzydziestoletni, niezależny finansowo facet mieszka radośnie z mamą i nie widzi niczego dziwnego kiedy interesuje się każdym jego krokiem i ciągle pilnuje aby zjadł... 
Bo jest dzidziusiem i jak  nie zje to umrze z głodu. Moja mama mnie nie kocha - nie pilnuje mojego żywienia. Straszne.
Ogólnie problem samodzielności Lincolna denerwuje jego siostrę, która uparcie twierdzi, że jako facet dawno temu powinien odstąpić od ramionek mamy i być sam. Ponieważ żadna kobieta go nie zechce kiedy ciągle będzie mieszkał z mamą. Przyznam się, coś w tym jest. Mamisynki to tragedia.  

 Nasz bohater ma trudne życie, to znaczy trudno jest mu nawiązać kontakt z płcią piękną, dlatego gdy uświadamia sobie uczucie do Beth nie wie co zrobić. Z matką porozmawiać nie może, praktycznie z nikim nie może, bo jak wyjawić skąd ją zna? Co ma powiedzieć swojej potencjalnej ukochanej?  I przede wszystkim, czy odważy się na tak poważny krok? No i czy wyprowadzi od mamy.... 

Nie wiem od czego mam zacząć, bo trudna była dla mnie lektura tejże książki. Co gorsza nie nastawiałam się na Bóg wie jaką emocjonującą petardę. Niestety, początek okazał się gorszy niż mogłam przypuszczać. Praktycznie przez całą pierwszą połowę zanudzałam się na śmierć. Czytałam po kilkanaście stron i odpływałam w niebyt. Wszechobecna nuda mnie zabijała. I patrząc ile przede mną książki - czułam przerażenie. Naprawdę.
Lincoln była nijaki, nic nie czułam do niego. Ani nie lubiłam, ani mnie nie drażnił. Siedział z matką, dobrze gotowała. Na co miał się wyprowadzać i jadać obiadki z mrożonki. Rozmowa z kobietami nie szła, ale cóż, takie widać jego przeznaczenie. Szczerze nie umiem nic ciekawego o nim napisać. Taki był przez bardzo, bardzo długi okres.
Beth i Jennifer, one również bardzo długo były płaskie. Dosłownie. Ich e-maile są tragiczne. Nie mogłam pojąć jak kobieta, autorka mogła skonstruować aż tak drętwe wiadomości przyjaciółek. Nie umiem tego określić, ale wystarczyło doradzić się kogoś. Czytałam i zasypiałam nad tymi pseudo zabawnymi opowiastkami.  Przez cały czas zastanawiając się, co aż tak podobało się Lincolnowi. Bo mnie osobiście dobijało czytanie tych wypocin. 

I kiedy już byłam zrozpaczona i dosłownie spisałam książkę na straty... stało się "coś"!  Nagle jakby Rainbow Rowell w trakcie pisania zrozumiała, że nadal stoi w martwym punkcie fabuły i trzeba rozruszać akcję. Byłam w kompletnym szoku, jakby książka pisana była przez dwie osoby, jedna zaczynała i w połowie dała sobie spokój. Przyszła druga i postawiła to, co leżało i wołało o pomstę do niebios na nogi. Szok i niedowierzanie. 

Teraz mam ogromny problem jak podsumować całość. Ponieważ w pewnym sensie historia wybroniła się i przy końcówce zainteresowały mnie losy postaci. Niestety początek był gehenną, przez którą nie potrafię być łaskawsza. Cała konstrukcja, zamysł fabuły nie był niczym powalającym na kolana.  Historia przewidywalna i rzekłabym nawet, że banalna. I wszystko dobrze, takie również są potrzebne. Tylko dlaczego autorka potrzebowała aż tylu stron by się obudzić, by nadać całości emocji, wyrazu. Zainteresować odbiorcę? Z jednej strony nie chcę całkiem zniechęcać potencjalnych czytelników, ani nawet samej siebie do Pani Rowell, ale z drugiej nie mam pojęcia czy jestem na siłach znosić podobnie rozwleczone wprowadzenie.  Książkę oceniam na plus, można przeczytać. 


Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Harper Collins

8 komentarzy:

  1. Współczuję Ci tak dziwnej ksiażki. Ja wiem, że jej nie przeczytam. Mam dość nudnych książek :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No ciekawa jestem jak ją odbiorę, ale czuję przerażenie...

    OdpowiedzUsuń
  3. I mam odpowiedź, dlaczego Otwarte oddało pole HC. Pewnie wiedzieli, że większość czytelników nie wytrzyma tej nudy i odpuści.
    W każdym razie nie zamierzam sięgać po tę książkę, podobnie jak po resztę cudów tego wydawcy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się czuję zagubiona już po recenzji :D I za książkę raczej podziękuję, aczkolwiek bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedawno czytałam entuzjastyczną recenzję tej powieści i nabrałam na nią ogromnej ochoty, a teraz wylałaś mi kubeł zimnej wody na głowę :P Ale to oczywiście dobrze, nie będę się za szybko nastawiać tylko podejdę do książki z rezerwą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Już prawie kończę czytać, ale choć bardzo lubię autorkę i nawet Fangirl uwielbiam (TAK, TAK SERIO), to tutaj mi coś nie gra. Mega fajnie się zapowiadała fabuła, tym bardziej, że znam takie ploteczki w czasie pracy hihi, ale jakoś nikt nie wspomniał, że to się dzieje w 1999 roku i jest generalnie jakoś drętwo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam Fangirl i totalnie się zawiodłam. Nie spodobała mi się. i jakoś szczególnej ochoty na tę powieść nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ta początkowa nuda pewnie by mnie zniechęciła.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger