grudnia 29, 2015

grudnia 29, 2015

Podsumowanie czytelniczego roku

Podsumowanie czytelniczego roku
Tak się jakoś dzieje, że przed zakończeniem każdego roku, robię podsumowanie tego mojego czytelniczego. I tak patrząc wstecz, muszę ze smutkiem przyznać, że bardzo mało przeczytałam. Może to dlatego, że sporo się działo w życiu poza blogowym, może nie potrafiłam tego jakoś sobie poukładać. Finał jest taki, że wynik wcale mnie nie zadowala. Nic to, mówi się trudno i żyje. Ważne,że książki dalej są i będą moim sensem istnienia:) 

Jako, że wstęp musiał jakiś być, możemy przejść do zestawień. I o ile pamiętam w roku 2014 obyło się bez wielkich rozczarowań i waleniem głową o ścianę, tak w 2015... ekhmm, no kochani. Kto pamiętam na co narzekałam? :))))) Tak, wierni bywalcy już chyba wiedzą o czym wspomnę, co wymienię w czołówce tych naj naj złych;)  Będę też chwalić, będę odkrywać. A więc? Do dzieła! Zamykamy rok!!! :) 


Rok 2015 jawił się zamykaniem rozpoczętych serii i tak musiałam w moim zestawieniu wprowadzić nowy "moduł"  



1.  ZAKOŃCZONE SERIE 


  KRONIKI CZERWONEJ PUSTYNI


Kroniki zawiodły mnie i to bardzo brutalnie, rzekłabym, że to było wręcz niehumanitarne.  Po mocnym i naprawdę świetnym pierwszym tomie, czułam się podekscytowana kolejnymi dwoma. A tutaj co? Do tej pory pamiętam te męki podczas czytania Dzikiego serca. Boże Wszechmogący, to było katastrofą. Myślałam, że nigdy nie dobrnę do końca, a jeszcze na dnie świadomości fruwała wieść o czekającym trzecim. 
Niestety, Moira Young zwiodła mnie. Bardzo. Nie myślałam, że autor może zepsuć coś, co tak wspaniale się zapowiadało. Szkoda.  


 TRYLOGIA NIEZGODNA
  

Zastanawiałam się, którą z wyżej wymienionych trylogii mam podać jako największe rozczarowanie. Bo Niezgodna była dla mnie totalnym nieporozumieniem. O ile pierwsza część jawiła się świetnie, zaostrzyła apetyt na dalsze wydarzenia, tak później? Później było już tylko gorzej. Autorka jak dla mnie zakpiła sobie z czytelników. Stworzyła namieszaną fabułę, bohaterom urządziła pranie mózgu, do tego stopnia, że nie mogłam ich zdzierżyć.  Tris, Boże! No sceny z nią doprowadzały mnie, nie powiem do czego. Dlaczego? Dlaczego musiało tak się stać z ciekawie zaczętą serią? Smutne. 

SERIA WODOSPADY CIENIA 

Z Wodospadami przeżywałam wiele skrajnych uczuć, chwilami denerwował mnie sposób w jaki autorka zwodziła czytelnika, z drugiej strony niesamowicie zżyłam się z tymi wszystkimi postaciami i na swój sposób bardzo polubiłam. Ogólnie wczułam w klimat wodospadów.  Dlatego czasem chciałam przerwać, ale później okazywało się, że jednak już jest lepiej więc czytałam dalej, aż dotrwałam do końca. W ogólnym rozrachunku, seria na plus. Tylko skierowana do młodszych czytelników. Ja naprawdę jestem już na pewien rodzaj młodzieżówek za stara..;))


 Na koniec, najlepsza z zakończonych serii: 

SPOD FLAGI MAGII


O Malice pisałam, oj pisałam i zachwycałam się. O jej wspaniałym ironicznym poczuciu humoru, o złośliwościach. Jedyna trylogia, którą całą przeczytałam w formie ebook, którą pokochałam i z łezką w oczach rozstawałam. Tak, Iga Wiśniewska podbiła moje serce przygodami tej jedynej w swoim rodzaju dziewczynie. Zmieniała się na oczach czytelnika, całość się przeobrażała i kurcze. Podobało mi się to! Musi ktoś kiedyś wydać w formie papierowej, albo ja sama wydam sobie! :) 


2. ULUBIEŃCY ROKU 2015 




Niepokorne, wciąż królują na mojej czytelniczej półce. Po wspaniałej Elizie przyszła pora na Klarę. Kolejny raz przepadłam. Kolejny raz nie potrafiłam oderwać się od stron. Zachwycając się stylem autorki, sposobem w jaki prowadziła czytelnika po fabule. Coś wspaniałego. Czytałam i czytałam i nie chciałam kończyć. Rozstawać się na kolejny długi okres z bohaterkami, które tak bardzo polubiłam, podziwiałam. Którym tak kibicowałam, przeżywałam ich rozterki.  
Wyczekuję Judyty, równocześnie mam świadomość, że to będzie już koniec. Rozstanę się nie na jakiś czas, ale tak zupełnie. I nie chcę, nie chcę żeby Niepokorne tak szybko się zakończyły. Jak żyć?
Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał, nie zastanawiajcie się. Nie ma nad czym. Tutaj należy zasiąść i zatopić się w lekturze dwóch już wydanych. Jest to piękna trylogia. Cudownie napisane i pięknie wydane!! 





Tajemnica Bzów, książka za sprawą której miałam nie tylko zarwany wieczór i noc, ale i również przepłakaną. Losy jednej z ulubionych mieszkanek Malowniczego, zostały ukazane w taki sposób, że na te kilka godzin przeniosłam się do Lwowa, a wcześniej jeszcze do innych pięknych miejsc, w których przyglądałam się życiu wielu rodzinom. By później być świadkiem dorastania tej najważniejszej, tej która miała marzenia, która kochała, i która tak wiele wycierpiała. 
Kto nie ma jeszcze przed sobą lekturą z tą częścią Malowniczego, musi wiedzieć jedno. Bez chusteczek nie ma co siadać do czytania. Mnie nie miał kto uprzedzić i jak zwykle musiałam liczyć na wsparcie niezawodnego rękawa....  






Pojedynek. Niezwyciężona,  No i wpadłam niczym śliwka w kompot. Zabierając się za kolejną serię, a obiecałam sobie, że to już koniec, że nie będę i koniec.  Niestety, nie udało się. Jeszcze była nadzieja, że treść nie spodoba się i później bez wyrzutów sumienia zrezygnuje. Nic z tego.  Pierwszy tom niezwyciężonej wdarł się do mojego serca brutalnie i bez pytania. Narobił szumu, hałasu, doprowadził do emocjonalnej rewolucji i pozostawił w momencie gdy chciałam wiedzieć już, teraz natychmiast CO DALEJ ??? 

Nie miałam pojęcia, że tak bardzo wciągnę się w historię jaką ukazała autorka, co gorsza przez długi czas nie potrafiłam pogodzić się ze świadomością, że nie mam w posiadaniu kolejnej książki. Jeszcze troszkę, jeszcze troszkę. Wytrzymam, chyba..;)







3. ODKRYCIA ROKU 2015  - czyli nowi autorzy w biblioteczce. 






Iwona Banach,  ze swoim Lokatorem do wynajęcia, podbiła moje czytelnicze gusta genialnym humorem, tym czarnym oczywiście, świetną interpretacją ludzkich zachowań, przede wszystkim niesamowitą ironią i po prostu tego czegoś co sprawiło, że nie mogłam oderwać się od stron. Śmiałam się w głos, Lokator czy Utopce, obie książki okazały się strzałem w dziesiątkę. Bardzo przyjemnie spędziłam czas w towarzystwie powyższych tytułów, ze smutkiem rozstawałam się z bohaterami i po prostu aż szkoda mi było, że nie ma kolejnej nowości. Na pocieszenie mogę sobie otworzyć wybrane fragmenty i poczytać w celu odzyskania humoru.  Bo książki tej autorki to świetny sposób na chandrę, smutki i złości. Tutaj czas płynie zupełnie inaczej, pod znakiem ciągłego śmiechu:)





Krystyna Mirek, dała się poznać z jak najlepszej strony. Z wielką obawą zasiadałam do Podarunku, troszkę się martwiłam, że autorka została przereklamowana, a ja znowu poczuje się rozczarowana. Na szczęście, ku mojej ogromnej radości już od samego początku było świetnie, a później jeszcze lepiej!  Autorka zachwyciła mnie swoim talentem, trafnymi spostrzeżeniami i przede wszystkim mądrością życiową, którą tak świetnie potrafiła wykorzystać w książce. Coś niesamowitego. Jestem jak najbardziej na tak. Będe musiała zaopatrzyć się w inne tytuły pani Mirek :)
Bardzo lubię poznać nowych autorów, jeszcze bardziej lubię gdy okazuje się, że to nasz rodzimy, z którego powinniśmy czuć się dumni. Pani Krystyna Mirek jak najbardziej zalicza się do tej grupy.





Natasza Socha, Rosołem z kury wprawiła mnie w osłupienie. Świetna,  bardzo mocna książka. Błędem jest myślenie kobiet, które słysząc do czego nawiązuje mówią " mnie to jeszcze nie dotyczy" już to jest złe. On nigdy nie ma Ciebie dotyczyć, a dzięki tej książce możesz zapobiec temu, co spotkało nie tylko bohaterki, ale i wiele innych kobiet, których przykłady znajdziecie w rosole.   Wydaje mi się, że ten tytuł powinien być serwowany każdej pannie młodej w prezencie. Naprawdę, jako poradnik CZEGO NIE ROBIĆ :)  Autorka pisze bardzo ciekawie, bardzo zabawnie, chwilami brutalnie szczerze. I to wszystko tak ciekawie ubrane, że nic tylko czytać i wyciągać wnioski.
Będę musiała zaopatrzyć się w porządny regał, ponieważ mam dużo zaległych tytułów do nadrobienia.
Polscy autorzy górą! Jakież to wspaniałe:))






4. ROZCZAROWANIA ROKU 2015  


Colleen Hoover,  Maybe someday.... Do tej pory nie mogę przeżyć, że autorka tak bardzo mnie rozczarowała, że szykowałam się na coś wspaniałego, a otrzymałam co? No nic. No totalnie nic. Przegadane, naciągane i po prostu przelane na papier mrzonki jakiejś nastolatki, która w przypływie nie powiem czego wkręciła sobie, że idealny facet może być taki jak ten Ridge.  Boże i jeszcze te ich analizy psychologiczne. Nie, niee nieee.
To było tak bardzo naciągnięte, że aż nie mogłam sobie poradzić z nadmiarem wszystkiego co zaserwowała moja ulubiona autorka.
Udam, że tej książki nie czytałam, że nie wydałam na nią własnych ciężko zarobionych pieniędzy, że nie czekałam i ogólnie, nie wydarzyło się nic co związane jest z tym wytworem;)
Dla mojego własnego dobra....







Rachel van Dyken, kobieto! Coś ty uczyniła?? Dlaczego, no dlaczego mój Toxic, na który tyle czekałam, za którym wyglądałam niczym za pierwszą gwiazdką wigilijną, okazał się czymś tak  bezsensu, tak bardzo pozbawionym emocji? Dlaczego historia Gabe'a musiała zostać tak płytko skonstruowana, zwłaszcza związek z księżniczką, że o chwili jej śmierci nie wspomnę. To było tak bardzo spłycone, tak wyzute z tego co powinno wgnieść w fotel, zatrzymać dech na kilka sekund. A co było? To wkurzające zagryzanie japy i oblizywanie! Bożee miej nade mną litość, bo nie uniosę.
Przykro przykro. Był potencjał, bo był i gdzieś sobie poszedł, gdzieś nie wiadomo gdzie :(







Rainbow Rowell,  ze swoim FanGirl w sposób wręcz mistrzowski usypiała mnie każdego dnia, przy żadnej, normalnie przy żadnej książce nie odpływałam tak często myślami. To było po prostu niesamowite. Książka po to by wynudzić. Zero akcji, zero emocji. Nic się nie dzieje, już chyba wyścig dwóch ślimaków byłby o wiele bardziej emocjonujący.
FanGirl okazało się czymś tak beznadziejnym, że nawet nie potrafiłam tego porządnie skrytykować. Bo też i z braku jakichkolwiek wrażeń oklapły moje skrzydełka, mózg wpadł w stan uśpienia i miał po prostu gdzieś opiniowanie tego wytworu. Brawo droga autorko. Właśnie zostałaś nominowana do nagrody zgniłej książki za nudeeeee. Totalny, wręcz epicki niewypał literacki.







5. DNA ROKU 2015 




Gail McHUGH, Collide.  Czyli coś, przez co chciałam płakać z rozpaczy, walić głową o ścianę, wywalić książkę przez okno, ale najpierw się troszkę nad nią popastwić, tak jak to uczyniła ze mną autorka tej szmiry. Boże, Jezusie Nazarejski i Wszyscy Święci!
Ale jak? Naprawdę? Dlaczego do mózgów kobiet, albo czym one tam mają wypchane głowy wpadają pomysły do wymyślania czegoś tak okrutnie pustego i debilnego. Wybaczcie fani, nie umiem tego inaczej nazwać. Bohaterzy --> Kretynki i debile. Ja nie wiem w którym miejscu tam jest coś fajnego. Widać byłam w czarnej dziurze i nie mam pojęcia o miłości, namiętności, i w ogóle to seks jest mi obcy, bo tak naprawdę nie mam pojęcia o co w nim chodzi. A jak już się zwierzam, to jestem dziewicą. Tak, tak jestem dziewicą.  Serio. Collide pozbawiła mnie wszystkiego, nawet wspomnień. Nie mam już żadnych pytań.





Kathryn Taylor, Barwami miłości pomalowała mój świat na czarno. Pozbawiła złudzeń i uświadomiła, że  aby wyrwać bogatego faceta trzeba spaść do poziomu muszli klozetowej, przy czym wcześniej trzeba wysra..to znaczyć pozbyć się zawartości czaszki, następnie wlać zawartość klozetu do łba  i iść na spotkanie z super biznesmenem. Do tego wymagane jest przyodzianie krótkiej spódniczki, wytrenowanie głupawego wyrazu facjaty, potykanie o własne kopyta i ... Volia! Facet pada nam pod zaplątane kończyny w celu ratowania... skrawka spódniczki, albo raczej zaglądania co się pod nią kryje.
Tak, lektura tejże książki była dla mnie odkrywcza, zrozumiałam dlaczego nie zostałam obsypana brajlantami, dlaczego tyle w życiu mnie ominęło! Na przykład windy, skąd ja mogłam wiedzieć, że są tak fascynujące? Mam klaustrofobie:(  Muszę korzystać ze schodów. 
Szlag trafił moje bogate zamążpójście. Idę wysmarkiwać musk.




Anna Gruszka, Z kołtunkiem porąbanej siostruni, nie do końca siostruni, w sumie to bardziej pustuni i puszczuni zdradziła mi pewien sekret. Otóż, w życiu najważniejsze jest... posiadanie w każdej chwili, w każdym momencie życia... GUMEK!!! Gdyż są one niezbędne do funkcjonowania, a bez gumek żyć się nie da, to znaczy seksić się nie da, no i jeszcze kolano. Zagadka kolana została niewyjaśniona. Smutna sprawa, minął rok, a ja dalej nie wiem dlaczego kolano jest takie ważne. Jednak pamiętajmy chłopcy i dziewczynki,  GUMKI mieć musicie. I to powinno być mottem życiowym. Ja sobie chyba napisze na ścianie.:) Jako sejtencjee rzyciowo. O tak, tak uczynie:)










Tak oto kochani wygląda mój rok w pigułce, jeżeli chodzi o książki oczywiście:) Mam nadzieje,że nikogo nie uraziłam swoimi opiniami, tutaj chodzi o moje własne odczucia, każdemu ma prawo podobać się co innego, więc sami rozumiecie;) A w Nowym Roku szykuję dla Was niespodziankę..., tego na pewno nikt się nie spodziewa! :) 




grudnia 28, 2015

grudnia 28, 2015

Wściekły

Wściekły

Od zawsze lubiłam zapoznawać się z debiutami literackimi. Fascynowała mnie ich lekkość, świeżość języka, niebanalne i nikomu nieznane pióro. Zawsze daje szansę takim pozycjom, by miały możliwość mnie zainteresować, wzbudzić moją sympatię i wciągnąć w swoją historię. Tym razem jednak... niestety się to nie udało.

Wściekły to opowieść o Kostku – siedemnastoletnim, wychowywanym przez ojca chłopaku. Historia jest przedstawiona z połączeniem śmierci, bolesnego dojrzewania i samotności. Konstanty pragnie stworzyć idealną muzykę. Oprócz tego ma jeszcze jeden sekret – niezrozumiałe i niezwykle realistyczne sny, które wykańczają go psychicznie i fizycznie.

Z tego co zorientowałam się na portalu Lubimy Czytać, opinie na temat tej książki są dosyć skrajne. Jednak ja mówię jej NIE. Od samego początku bardzo mnie męczyła, nie mogłam złapać wątku, skupić się na fabule. Patrząc na nią, nie miałam w sobie w ogóle siły przebicia, by przez nią przebrnąć. Przyznaję się z ręką na sercu – nie dokończyłam jej. Nie byłam w stanie. Zostałam znudzona i jednocześnie wkurzona, bo oczekiwałam od tej pozycji dosyć dużo. Zwróciłam oczywiście uwagę na młody wiek autorki, ale jak dla mnie to nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Owszem – widać potencjał, pomysł na historię, ale moim zdaniem została ona po prostu źle przedstawiona. Do jednego nie mogę się przyczepić – styl Pani Kasi. Kobieta pisze dobrze, używa bogatego słownictwa, ciekawie dobiera słowa, co w konsekwencji tworzy całkiem niezłe dialogi i styl opisowy.

Kostek mnie nie przekonał. Mimo szczerych chęci niestety mu się to nie udało. Co nie znaczy, że autorkę skreślam, nic z tych rzeczy. Po prostu akurat ta pozycja nie przypadła mi do gustu. Zmarnowałam sporo czasu nie tylko na czytanie, ale przede wszystkim na zmuszenie się do sięgnięcia po Wściekłego. Elementy fantastyczne pojawiały się też tak nie wiadomo skąd – urwane z powietrza, kompletnie niespójne. Przykro mi jak nie wiem, że wyszło tak, jak wyszło. Zdecydowanie więcej oczekiwałam od tej książki i z przykrością muszę przyznać, że się rozczarowałam. Chyba pierwszy raz odkąd pamiętam, egzemplarz recenzencki tak mnie rozczarował i sprawił, że czuję niedosyt i irytację. No ale cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Jeśli chcecie – przekonajcie się sami, czy mam rację, czy też po prostu oszalałam. Ja ze swojej strony nie zamierzam Wam polecać pozycji, która wywołała u mnie tyle zdenerwowania i gniewu. Czekam na kolejne książki Katarzyny Kebernik. Może następnym razem autorka bardziej mnie zaskoczy. 

grudnia 27, 2015

grudnia 27, 2015

Nomen Omen

Nomen Omen


Z niektórymi książkami bywa tak, że muszą swoje odleżeć zanim po nie sięgniemy. Później sami sobie zadajemy pytanie, dlaczego tak długo zwlekaliśmy z zapoznaniem się z treścią? Bo nagle okazuje się, że tytuł, który udawał się w zapomnienie wcale, ale to wcale na to nie zasłużył.  W moim przypadku bardzo często tak właśnie się zdarza, czy i Nomen Omen mogę zaliczyć do niesłusznie "oddelegowanych" na później? 

Trudno jest być kobietą, jeszcze trudniej kiedy ma się na imię Salomea, jest córką kobiety, która ma dziwne upodobania do zagłębiania wiedzy w rożnych "Sferach życiowych", interesuje potencjalnymi życiem seksualnym Salki, skrupulatnie doradzając jaki powinien być odpowiedni kochanej... Tak, matka 25 letniej już kobiety jawi się dosyć ekscentrycznie, co się tyczy rodzeństwa, a dokładniej mówiąc jedynego brata. Wcale nie jest lepiej. Ten jest samym utrapieniem. Dlatego Salka w przypływie desperacji decyduje się opuścić rodzinne mieszkanko i zamieszkać w wynajętym pokoiku.  Wydawać by się mogło, że stancja jest bardzo dobrym rozwiązaniem na początek próby usamodzielnienia, faktycznie tak mogłoby być... gdyby Salomea została uprzedzona gdzie dokładnie i przede wszystkim u KOGO zamieszka. 

Trzy starsze siostry, w pakiecie papuga. Dokładniej mówiąc papug o bardzo wymyślnym imieniu no  i charakterku. Oczywiście. Dom, uściślając starutka willa, jawiąca się rodem z horroru. Nawiedzone siostry i dziwni mieszkańcy w pakiecie. To znaczy, głosy odwiedzających. Tak. Salka trafiła pod bardzo oryginalny adres. Jednak mając w pamięci matkę oraz braciszka. Wie jedno, nic już jej nie jest w stanie zadziwić, czy aby na pewno?  
Żyje sobie nasza bohaterka,  otrzymuje nawet pracę i wszystko zdaje się układać prawie normalnie, do momentu gdy zupełnie niespodziewanie pewnego dnia zastaje w swym wynajętym pokoiku... Niedasia! Ukochanego braciszka, który musiał zwalić się jej na głowę, niekoniecznie wiedziony tęsknotą, a problemami. Bycie studentem jak każdy wie nie należy do łatwych, zwłaszcza kiedy się jest tak oryginalnym egzemplarzem, który reprezentuje właśnie Niedaś. 
Kiedy strapionej siostrze wydaje się, że gorzej być nie może, trzy szalone kobieciny, papug i ten okropny członek rodziny na głowie okazuje się, że... Właśnie znienawidzony, ale bądź co bądź braciszek, więzy krwi i te sprawy, napotkany wieczorową porą zamiast kulturalnie się przywitać łapie dziewczynę i... wrzuca do Odry.  Dlaczego? Co było powodem ataku i jaki będzie finał zaistniałych zdarzeń?

Dawno temu zapragnęłam przeczytać właśnie ten tytuł. Nie wiem dlaczego, ale okładka tak bardzo mnie przyciągała, że po prostu pragnęłam całą sobą. 
I tak dzięki wymiance, która miała miejsce chyba jeszcze latem tego roku, zdobyłam swój własny, śliczny egzemplarz Nomen Omen Marty Kisiel . Radość niesłychana i tak dalej. Jednak jak to ze mną bywa, książka musiała nabrać mocy i swoje odleżeć.  W końcu nadeszła TA chwila i zasiadłam do lektury. 
Było dosłownie tak jak sobie wyobrażałam. Humor, ironia, zagadka a nawet chwilami upiornie. Czyli taka mieszanka, którą  bardzo lubię. 
Pomysł na samą fabułę naprawdę trafiony, niby wydaje się, że nic nadzwyczajnego, a tutaj proszę co następna strona i kolejne znaki zapytania. Będę szczera, bardzo mnie ciekawiły siostry Bolesne, oraz to czym się parały. Całość była owiana tajemniczością, co w zderzeniu z grami komputerowymi wyglądało naprawdę zabawnie. Do chwili nieszczęsnego wypadku Salki z udziałem Niedasia. W tym miejscu zaczyna się robić momentami dosyć upiornie...
Co do samych sióstr. Zastanawiałam się, którą polubiłam najbardziej, szaloną czy bardziej poważną. Obie miały cięty język, celne spostrzeżenia i coś takiego za co lubi starsze panie. No i jeszcze ten papug. Skład nietuzinkowy. 
Bardzo miło spędziłam czas w towarzystwie Nomen Omen, naczytałam się sporo dobrego na temat tej książki i ku mojej wielkiej radości nie zwiodłam się. Bardzo miła niespodzianka. Słyszałam, że Dożywocie jest jeszcze lepsze... cóż, pozostaje mi jak najszybciej się zaopatrzyć. 
Szczerze polecam tą publikacje, nikt nie powinien poczuć się rozczarowany, jest sporo humoru, mieszanki historii dawnego Wrocławia. A wszystko okraszone dreszczykiem niepewności i strachu...

Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki.


grudnia 23, 2015

grudnia 23, 2015

Nie lubię świąt ....

Nie lubię świąt ....


Naprawdę. Nie znoszę świąt. Żadnych.  To siedzenie przy stole z rodziną, bo tak należy. Bo przecież święta to czas kiedy wszyscy się KOCHAMY - Taaa jasne. Obłuda. Te uśmiechy.  I pytania. Co u Ciebie? Masz pracę? Dobrze zarabiasz? A mąż/żona itp. Bla bla bla. Jeden wielki spęd po to by każdy mógł zrobić legalne rozeznanie komu lepiej, a komu gorzej. By później w domowym zaciszu podyskutować, albo przeanalizować jakim prawem temu X lepiej się wiedzie, ale jednak dobrze, że Y znowu się coś rozwaliło. 
Tak, święta są wspaniałym okresem gdy wysyłane w świat są sztuczne  i wymuszone uśmiechy. Radosne uściski, potajemne wywracanie oczami. Składanie życzeń, które mamy nadzieje, że się nie spełnią bo jeszcze ta osoba będzie szczęśliwsza i o czym będzie debata przy kolejnej okazji? W końcu musi być poruszony jakiś ważny temat między ugryzieniem jednego, a popiciem trzeciego. A o czym najlepiej się rozmawia? O potknięciach najbliższych, o błędach jakie popełnił. O tym, że "biedactwu" znowu się nie ułożyło. Ewentualne udawanie. Moje życie jest takie poukładane, to nic,że ledwo mam siłę wstać i iść do pracy, ważne by pozory nie zostały rozwiane...
Tak, święta są cudownym okresem. Urabianiem po pachy, słanianiem się na nogach, wykosztowywaniem ,a potem i tak droga rodzina stwierdzi, że pierogi niedosolone, barszcz mógł być ostrzejszy, i dlaczego jest sernik zamiast makowca? 

Nie lubię tej całej gorączki świątecznej, biegania po sklepach, trwonienia pieniędzy na jedzenie. Szczerze mówiąc, głupotą jest inwestować tyle funduszy na dwa dni siedzenia i żarcia. Serio. Głupota. 
Dla mnie wymarzone święta to byłyby wtedy gdybym mogła sobie gdzieś pojechać, najlepiej gdzie jest lato i po prostu cieszyć się słońcem.  Pospacerować, mieć święty spokój i możliwość nie odpowiadania na debilne pytania, które co roku wkurzają i co roku niebywale irytują. Co gorsza zadawane są przez te same osoby.  
Wiem, że dla wielu czytających ten post, moje słowa będą nie do pomyślenia. Bo przecież Święta to czas cudów. Taaak, z pewnością. Tylko dla mnie cuda jakoś nie kojarzą się z tym całym splendorem. Wyścigi w przygotowaniu jak najlepszych dań, najsmaczniejszych, najbardziej efektownych... Tak. To jest faktycznie magiczne.... 
Ostatnio oglądałam ciekawy film, szczerze mówiąc fajnie został w nim ukazany cały etap przygotowania do świąt, że czasem idealnie nie znaczy szczęśliwie. Kochajmy się od święta ... 
 Łapcie zajawkę filmu.






 

grudnia 22, 2015

grudnia 22, 2015

Rzeka przeznaczenia

Rzeka przeznaczenia


Życie nie zawsze musi toczyć się na ziemi, dom nie zawsze musi mieć fundamenty i stać w jednym miejscu... Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie osiedlenia na konkretnym skrawku ziemi. Tak, dla pewnych osób przeznaczeniem jest woda i to co może oferować, niekoniecznie morze, te bywa niekiedy zbyt odległe i przerażające, ale rzeka? Dlaczego nie. Blisko lądu, a jednak będące niewiadomą...
Statek, bądź parowiec może okazać się takim samym domem jak ten postawiony z cegły, czy drewna. Wystarczy mieć przy sobie bliskie osoby i kochać to co zsyła los.
 
Joe Callagan kocha rzekę, kocha swoją pracę na pokładzie ukochanego parowca. Tutaj spędził najpiękniejsze chwile swojej egzystencji.  Niestety przeznaczenie bywa nieprzewidywalne, w najmniej oczekiwanym momencie Joe popada w długi, nie czuje motywacji do walki o parowiec, nie widzi możliwości wyjścia na prostą, do tego wszystkiego o niczym nie informuje jedynej córki, która lata temu wyjechała pobierać nauki. 
Teraz dorosła już Frnaceska wraca w rodzinne strony, by zamieszkać wraz ze swym ojcem i wieloletnim przyjacielem rodziny, Nedem. Niestety wspomnienia, które nosiła w pamięci są dalekie od tego co ukazuje się jej oczom. Statek wygląda wręcz przerażająco, stan ojca jest również nie najlepszy. 
Na szczęście młoda, silna i uparta kobieta ani przez chwilę nie pozwala dopuścić do myśli poddania się, obmyśla plan spłaty długów oraz wyremontowania zaniedbanego parowca. 
Nieświadoma Frannie, nie zdaje sobie sprawy, że miasteczkiem potrząsa okropny człowiek, którego boi się praktycznie każdy. Silas Hepburn, odrażający i cyniczny człowiek. Wyrachowany intrygant, który podstępem potrafi zyskać to, na czym najbardziej mu zależy... również kobiety. 

Rzeka przeznaczenia była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Haran, które uważam za niezwykle udane. Mimo, że książka jawi się jako zwykły romans osadzony w odległych czasach, to dzięki barwnym opisom otoczenia oraz naprawdę lekkiej formie prowadzenia fabuły, całość jawi się jako niesamowita przygoda, w której motywem przewodnim jest codzienne życie, radości i smutki. Miłość i zdrady, ale i również intrygi. 
Haran bardzo ciekawie przedstawiła życie toczące się rytmem rzeki, tego w jaki sposób radzić sobie w różnych nieprzewidzianych okolicznościach. Stworzyła klimat, który mnie, osoby nie za bardzo lubiącej wody w pewien sposób przypadł do gustu, a nawet chwilami fascynował. 
Barwne postaci, których było naprawdę sporo, odgrywające mniejszą już większą rolę w całości można było podzielić, na tych dobrych, bądź zepsutych do szpiku kości. Tutaj na miano czarnego charakteru wpasował się Silas, typ którego szczerze nienawidziłam i po prostu nie mogłam znieść kiedy pojawiał się na horyzoncie. Co innego tyczyło pewnego siebie, ale i wesołego Nela, mieszanka tego wszystkiego co przyciąga kobiety, nawet najbardziej oporne, znalazł się również zrównoważony, poukładany Monty.  Trzech mężczyzn i Ona jedna. Każdy miał swoje plany względem młodziutkiej panienki... Tylko dla którego zabiło serce Franceski? I czy los zechciał skrzyżować drogi w odpowiednim momencie? 

Przyznam się, że książkę czytałam dosyć długo. Z większymi lub mniejszymi przerwami. Nie dlatego, że było nudno, bądź mnie drażniła. Przeciwnie. Robiłam wszystko aby rozstanie nastąpiło jak najpóźniej. Autorka utkała tak wspaniały klimat, tak ciekawie snuła swoją może i mało przewidywalną opowieść,ale za to jakże przyjemną w odbiorze. Oczami wyobraźni płynęłam statkiem, przebierałam się w suknie razem z Frannie, denerwowałam na Silasa, tak jakbym była w samym centrum fabuły. Rzeka przeznaczenia zaskarbiła sobie u mnie bardzo wysokie noty, żałowałam, że nie mam innych tytułów Haran. Jestem przekonana, że przypadną mi do gustu jak ta najnowsza. Tak naprawdę jest to historia, która sama się opowiada, czytelnik jest jakby widzem. Wystarczy się odpowiednio wczuć i za sprawą chwili przenieść do Echuca by przemierzać nieznane tonie rzeki.  Cóż mogłabym jeszcze napisać, wydaje mi się, że jest to pozycja godna uwagi i warta przeczytania.  Szczerze polecam. 

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Akurat. 
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 

grudnia 20, 2015

grudnia 20, 2015

Aplikacja

Aplikacja

Z lekką dozą niepewności zasiadałam do czytania Aplikacji, niby lubię fantastykę, niby odnajduje się w wymyślonych alternatywnych rzeczywistościach, a jednak tym razem obawiałam się, że autorka mnie nie będzie potrafiła zaskoczyć, albo co gorsza wykreowana fabuła nie trafi do mnie. Z drugiej jednak strony było coś co przyciągało i podpowiadało, że to będzie to...

Przenosimy się do przyszłości, w której jak można się domyślić technologia zdominowała całą ludzkość. Co za tym idzie, każdy człowiek musi być posiadaczem tabletów, handheldu(odpowiednikiem dzisiejszego telefonu komórkowego, tylko z jeszcze bardziej rozwiniętymi aplikacjami). Dzięki Lux, człowiek może uzyskać odpowiedź na każde nurtujące pytanie. Lux powie czy powinno się wyjść na spacer, o której godzinie i jakie miejsce będzie najodpowiedniejsze. Podobnie jest z wyborem partnerów, czy też szkół. 
Rory również nie potrafi obejść się bez tego cudu techniki, jej życie jest podporządkowane temu małemu urządzeniu bez, którego zdawać by się mogło nikt by nie umiał podjąć samodzielnej decyzji.  Dla nastolatki wydaje się, że coś co zostało wymyślone w celu ułatwienia życia nie może być nieomylne, ale czy rzeczywiście tak jest? 
W chwili kiedy dziewczyna zostanie przyjęta do bardzo sławnej szkoły Theden, jej sytuacja ulegnie zmianie, do świadomości zacznie przebijać się głos - zwany również intuicją. Uważa się, że każdy kto osiągnie określony wiek, nie powinien już go słyszeć, jeżeli tak jest, należy bezzwłocznie udać się do specjalisty po odpowiednie lekarstwa. Dlaczego? Czym jest owy głos i dlaczego zdaje się być aż tak niebezpieczny? 

Nastolatka po przybyciu do szkoły zauważy, że jej dotychczasowe życie było zupełnie inne, tutaj w szkole systemy aplikacji zataczają szersze kręgi, coś co wydaje się być nieprawdą, złudzeniem zaczyna jawić z rzeczywistością...
Kiedy poznaje Northa, zastanawia się czy rzeczywiście jest możliwe podejmować decyzje bez pomocy Lux-a.  Dlaczego młodzieniec uparcie twierdzi, że urządzenie jest czymś złym i przede wszystkim, jaką tajemnicę skrywają mury szkoły i kim tak naprawdę są nowo poznani ludzie?

Kolejny raz nastawiłam się na zupełnie inną fabułę, niż tą z którą przyszło mi się zmierzyć. Co nie oznacza, że Aplikacja okazała się rozczarowaniem, wręcz przeciwnie.  Przede wszystkim pomysł, szczerze mówiąc byłam w kompletnym szoku tego co autorka stworzyła i tak dobrze doprowadziła do samego końca. Sam początek był trudny ze względu na nazewnictwo tych wszystkich urządzeń, z którymi nie potrafiłam się połapać. Przez dość długi czas nie mogłam zapamiętać co jest czym i do czego służy. Na szczęście kiedy mój mózg przyswoił nowości, czytanie stało się przyjemnością. Autorka serwowała zagadki, wodziła za nos, kiedy już wydawało się, że uzyskana podpowiedź nakierowuje na rozwiązanie... zostawałam z kolejnymi niewiadomymi.  Akcja po troszkę wątłym początku nabiera tępa i trzyma się miarowo do ostatniej strony. 
Został poruszony wątek miłosny, bo to nawet nie można nazwać romansem. Na szczęście. Dla mnie relacje między Rory i Northem były delikatnie nakreślone, ani cukierkowe, ani sztuczne. Nie raziło w oczy, a dodawało uroku całości.  
Bohaterowie wyraziści, każdy był jakiś. Nie można powiedzieć, że ktoś wydał się płaski, bez wyrazu. Co jest bardzo, bardzo wielkim plusem.  
Jedno do czego mogę, a raczej muszę się przyczepić to... zakończenie. Po takich zawiłościach fabuły, po tak wielu atrakcjach koniec wydawał się jakby niedokończony, jakby czegoś zabrakło w tej ostatecznej rozgrywce. Poczułam lekkie rozczarowanie, z drugiej jednak strony może taki zabieg był najlepszy. Niemniej jednak uważam, że książka jest świetna i godna uwagi. Bardzo szybko przeczytałam, trudno było się oderwać od stron, cały czas zastanawiałam się co będzie dalej?  
Szczerze polecam, naprawdę warto się z nią zapoznać.

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Feeria.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 
 

grudnia 19, 2015

grudnia 19, 2015

Szkoła latania

Szkoła latania

Wyobrażacie sobie, jak to jest ważyć sto siedem kilo, mieć równie grubą ciotkę Matyldę i pół rodziny? Myślicie, że dobrze jest nie mieć żadnych znajomych poza przyjaciółką Zochą? Otóż... średnio. Mam zaszczyt przedstawić Wam "dziecko" Pani Sylwii Trojanowskiej Szkoła latania. 

To zabawna, ale jednocześnie poruszająca opowieść o 18-letniej Kaśce, która jest prześladowana w szkole z powodu swojej tuszy. Autorka kreuje jej życie, pokazując, jak zmienia się, gdy bohaterka nie chce być już dłużej ofiarą. Początki są bardzo trudne, a znalezienie odpowiedniego lekarza okazuje się nie lada wyzwaniem. Dopiero spotkanie z terapeutką – Penelopą zaczyna przynosić niesamowite efekty. Mimo przeciwności losu, dziewczyna powoli, krok po kroku odzyskuje wiarę w siebie. Dodatkowo, tajemnicze pojawienie się Maksa sprawia, że Kaśka odkrywa zupełnie Nowe Życie. Zaczyna je kochać i łapać każdą chwilę. Jednakże... Nie wszystko jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Na jaw wychodzi pewna tajemnica, o której Katarzyna jednak wolałaby nie wiedzieć... 

Ubawiłam się, muszę przyznać! Tak wspaniałego stylu i lekkiego pióra nie spotkałam już dawno. Panią Sylwię czyta się z zapartym tchem i chce się tylko więcej i więcej. Przebrnięcie przez całość zajęło mi jeden wieczór. Bardzo cieszę się, że już w styczniu pojawi się kontynuacja. Ciekawa jestem, jak potoczą się dalsze losy Kasi, Maksa, Zochy i Penelopy. Całość przedstawia się w bardzo dobrym, jasnym świetle. Powieść porusza też wiele życiowych wartości, umoralnia oraz pozwala na wysnucie ciekawych wniosków. Bohaterowie zostali wykreowani barwnie, każdy z nich ma swoją przeszłość, skomplikowane życie i mocny charakter. Najbardziej do gustu przypadła mi pozytywna i żywiołowa terapeutka Penelopa, której postać bardzo mnie zainteresowała. 

Podsumowując, polecam serdecznie tę, jak i kolejną powieść Sylwii Trojanowskiej. Jest czas na śmiech, łzy, dobrą zabawę i refleksje. A dla mnie to zestaw, który powinna mieć każda książka. Życzę przyjemnej lektury!

grudnia 16, 2015

grudnia 16, 2015

Plaga samobójców

Plaga samobójców
No i wracam. Nie wiem, czy ze zdwojoną siłą, czy po prostu wraca stara JA - Wiktoria. W każdym razie witam ponownie. Plaga samobójców – brzmi dosyć strasznie, prawda? Może to i dobrze, może taki był główny cel autorki? Czy udało jej się, jeśli chodzi o mnie? Mówiąc zupełnie szczerze – niekoniecznie. Zapraszam do recenzji!

Nastolatki masowo popełniają samobójstwa. W niektórych szkolnych placówkach, władze wprowadzają specjalny Program, którego zadaniem jest walka z epidemią. Wszystkie objawy depresyjne są notowane, a ci najbardziej chorzy zamykani są w izolatkach w specjalnych klinikach. Leczenie wydaje się być skuteczne, ale każdy kto powraca do "nowego" życia ma jedną wadę – nie pamięta nic z przeszłości, a jego wspomnienia są kompletnie wymazane. Rodzice Sloane stracili już jedno dziecko i są gotowi zrobić wszystko, by dziewczynie nic się nie stało. W związku z tym bohaterka wraz z Jamesem – swoim chłopakiem, przy którym czuje się swobodnie, tłumi wszystkie swoje prawdziwe uczucia. Z tygodnia na tydzień obydwoje są coraz słabsi, powoli nie dają sobie rady z otaczającą ich rzeczywistością. W końcu dopada ich depresja. A potem Program, z którego nie da się wrócić takim, jakim by się chciało. Czy sobie poradzą? Czy odnajdą się w brutalnym świecie? Czy przetrwają rygorystyczne zasady panujące w klinice, izolatki i co najgorsze – utratę wspomnień i tożsamości? Na te pytania odpowie Wam Plaga samobójców wydawnictwa Feeria Young. 

Bardzo długo zbierałam się, żeby dokończyć tę pozycję. Wisiała mi na głowie jakiś czas, ale ciągle nie mogłam przez nią przebrnąć. Pierwsze rozdziały trochę mnie zniesmaczyły i przyznam się Wam, nie chciałam jej kończyć. Jak dla mnie, za dużo tam było tych wszystkich katastrof, przygnębienia, mrocznego klimatu i pesymizmu. Jednakże, nie lubię pisać recenzji książek, których nie przeczytałam. To trochę tak, jakby oceniać je po okładce. Dobra, dorwałam się do Plagi. Stwierdziłam, że im szybciej, tym lepiej dla wszystkich. Niespodzianką dla mnie było to, że tak naprawdę od II części zaczęło się coś dziać! Przestał to być jeden wielki jazgot głównej bohaterki, jak to jest jej źle i jak bardzo musi z tym walczyć. Może brak mi współczucia, czy empatii, ale nie potrafiłam wczuć się w klimat pierwszych stron historii. Dopiero później książka zainteresowała mnie do tego stopnia, że poświęciłam jej całą noc. Czytałam prawie bez przerwy, zachłannie i z niecierpliwością. Odrodził się we mnie mój syndrom mola książkowego. Potem już było coraz ciekawiej. A zakończenie – mistrzostwo świata!

Z niecierpliwością czekam na kolejne części serii. I jak to ze mną bywa już od niepamiętnych czasów, niepotrzebnie zrażam się do książek bez poznania treści całej fabuły. W tym wypadku jednak nie żałuję, że odczekałam chwilkę, by powrócić do Plagi. Mam nadzieję, że autorka nie będzie kazała nam długo czekać na kontynuację i co więcej – zaskoczy nas (oczywiście pozytywnie) dalszymi losami Sloane, Jamesa i ich przyjaciół. Osobiście bardzo jestem ciekawa tej historii. Zdecydowanie różni się od tych, które miałam przyjemność poznać ostatnimi czasy. 

Gorąco polecam! 

grudnia 15, 2015

grudnia 15, 2015

Świąteczna wymianka u Fenko :)

Świąteczna wymianka u Fenko :)
Kochani, nigdy nie brałam udziału w jakimkolwiek rodzaju wymianek ponieważ... nie miałam pojęcia czyt dobrze zrozumiem zasady, czy trafię w gusta obdarowywanego i ogólnie bałam się. Czego nie wiem sama, ale bałam i już. W końcu jednak, po jakby nie było niemalże czterech lata fruwania w sieci dałam się namówić, Angelice z Lustro rzeczywistości  i tak oto dopisałam się do listy chętnych świątecznej wymianki organizowanej przez Królowa moli . Czekałam na swoją ofiarę, sama zapominając, że stanę się czyjąś ;) Nadeszła chwila gdy w końcu dowiedzieliśmy się kto komu, jak kiedy i dlaczego... 
Moją mikołajką była little black, z którą się nigdy wcześniej nie znałyśmy. Przyznam szczerze, nie wiedziałam jakie to trudne zadanie do momentu gdy sama musiałam zadać kilka pytań zwiadowczych w celu rozeznania co lubi dana osoba ( w sumie do tej pory nie wiem czy mój prezent trafił w gust Asi, którą przy okazji serdecznie pozdrawiam), w każdym razie ja próbowałam nakierować mojego mikołaja na tyle ile to było możliwe. Chcecie wiedzieć jaki jest tego efekt? Co za niespodziankę otrzymałam??:) 
Nie przedłużam i krok po kroczku podzielę się z wami moimi emocjami otwierania:):)


                   Tak oto prezentowała się moja przesyłka, którą oglądałam zastanawiając, otwierać czy nie?:)



                                      W końcu otworzyłam... i oczom moim ukazał się ten oto widok :)

 Przyznam szczerze, że w otwieraniu przesyłek najlepsze są emocje, tego niewiadomego co się w nich skrywa:)

                                    Aż było mi szkoda otwierać, jednak ciekawość zwyciężyła :)

                 Prezenty okazały się wspaniałe! Mój mikołaj sprawił mi ogromną radość! Nie wiem co mnie najbardziej uszczęśliwiło :):):)

           Przepiękne niespodzianki, podarunek przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, little black bardzo bardzo dziękuję!!!! 


Sami przyznajcie, że świąteczna wymianka okazała się cudownym pomysłem i sprawiła wiele radości, dla obdarowywanych i obdarowujących. Będę bardzo miło wspominała! :)
 

grudnia 13, 2015

grudnia 13, 2015

Maybe Someday

Maybe Someday


Pokochałam Colleen Hoover w chwili gdy rozpoczęłam lekturę Hopeless, historia Sky i Holdera podbiła moje serce. Do tego stopnia, że po zakończeniu książki, potrzebowałam już natychmiast stać się posiadaczką wszystkiego co wyszło spod pióra właśnie tej autorki. 
I tak kolejną, która miała mi wyrwać serce z zawiasów, zafundować emocjonalną karuzelę było Maybe Someday... Niemal bez żadnej nutki zwątpienia zasiadłam do lektury najnowszej pozycji Hoover, czy i tym razem moje serce zostało podbite? Czy ten  tytuł zagości w mojej pamięci na długo?

Poznajemy Sydney i Ridge'a, dwoje młodych ludzi, którzy w normalnych okolicznościach nie mieliby ze sobą zbyt wiele wspólnego. 
On, gra na gitarze, tworzy własną muzykę, jest w tym bardzo dobry. Jest tylko jeden problem. Nie ma pomysłu na odpowiednie teksty do skomponowanych melodii. 
Ona, często siedząc na balkonie słucha dźwięków gitary, nawet zaczęła nucić słowa, które same zaczęły układać się w tekst.  Balkon, miejsce gdzie ludzie przebywają dla chwili samotności, złapania oddechu wytchnienia, w tym przypadku będzie czymś więcej. 
Żadne z nich nie pomyślało, że ta niecodzienna znajomość znajdzie swój finał w mieszkaniu Mężczyzny. Jednak kiedy Sydney w ciągu kilki chwil zostaje bez dachu nad głową oraz faceta, który bądź co bądź wydawał się być lojalny.
Ridge, postanawia wyciągnąć rękę ku nieznajomej dziewczynie, która od pewnego czasu zaczęła zajmować coraz więcej miejsca w jego myślach. 
 On komponuje muzykę, ona pisze teksty. Zdawać się może, że para idealna. Czy aby na pewno? Czy w życiu wszystko może być proste i tworzyć  piękną bajkę? 

Bardzo, ale to bardzo chciałabym w tym miejscu napisać, że jestem zachwycona książką, że zdobyła mnie całą, że nie potrafiłam się oderwać. Niestety... niestety tak się nie stało. Tak naprawdę jest gorzej niż kiedykolwiek mogłabym sobie wyobrazić.  
Robiłam wiele podejść do tej historii, zaczynałam i odkładałam. Próbowałam się przemóc, ale nic z tego. Maybe someday mnie nie uwiodło, jednak zacznę od początku. 

Sydney i Ridge, nie, ta para po prostu nie przypadła mi do gustu. Ich spotkania, ich przeżywanie muzyki. To wszystko było jakieś takie wymuszone, bez tego czegoś co sprawia, że podczas czytania czuje się emocje tych dwojga, że ma się ochotę przeżyć właśnie coś takiego. 
Ona, okrutnie mnie drażniła, nie wiem dlaczego. Chyba ten typ dziewczyny, której ja nie potrafię polubić choćbym nie wiadomo jak się starała. 
On, Boże! No nie, nie, nie. Ridge, był dla mnie zbyt cukierkowy, zbyt wyidealizowany. I nawet kiedy autorka w pewnych momentach próbowała rzucić cień skazy na jego cudny wizerunek, to i tak jawił się jako wyśniony z marzeń. Tylko czy aby na pewno, marzeniem każdej kobiety, albo raczej nastolatki jest taki Ridge? Chyba ten jego przyjaciel wydawał się bardziej realny niż super "Ridżu". 
Wybaczcie mi, wiem. Teraz każdy stwierdzi, że nie mam serca, że jestem z kamienia, albo , że nie zrozumiałam przekazu. Otóż zrozumiałam aż za dobrze. I będę szczera. To wszystko co możemy zobaczyć na polu Ridge, Maggie i Sydney jest po prostu niemożliwe w życiu. Jeżeli jest to bardzo proszę niechaj ktoś mi poda przykład. 
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że takie rzeczy nie istnieją. Po prostu nie. To my, czytelnicy chcemy aby tak było. Rzeczywistość jest zbyt brutalna. 
Według mnie, autorka chciała ukazać coś niesamowitego, jednak dla mnie bohaterowie mieli podejrzanie cudowną moc wybaczania, zrozumienia i rezygnowania tego na czym im zależy, w celu nie sprawienia przykrości innym. 
Bardzo często czułam przesyt czytając wiadomości prowadzone między tym dwojgiem. I znowu moje czepialstwo, ale ja naprawdę nigdy w życiu nie spotkałam się, żeby jakikolwiek facet prowadził tak dogłębne analizy zachowania kobiet, tego co odczuwają i co najlepsze opisywał co dzieje się z nim.  Powtórzę, to tylko my, kobiety chcemy widzieć takich facetów. Nie mogę powiedzieć, że nie ma tych dobrych, ale to co stworzyła Hoover jest zbyt naciągane i naiwne. Dosłownie naiwne. Ja się na to nie złapałam. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego. A tak naprawdę po przeczytaniu połowy byłam tak znudzona, że aby rozbudzić moją chęć czytania autorka musiałaby zaserwować w fabule nalot obcego z pokładu Nostromo. 
Naprawdę. Było gorzej niż źle.  Szczerze mówiąc chyba nie bardzo wiem co mogę jeszcze napisać. Kiedy zakończyłam lekturę poczułam radość, że jednak mimo wszystko dobrnęłam do końca, a nie takie powinny towarzyszyć uczucia.  
Czy polecam? Nie muszę. Jako jedyna się zawiodłam, z pewnością zostanę za to potępiona, cóż... niestety nie potrafię kłamać.


 Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki.


grudnia 11, 2015

grudnia 11, 2015

Pojedynek

Pojedynek

Czytając opis okładki do Pojedynku wyobrażałam sobie, że historia ukazana przez autorkę będzie zupełnie inna. Tak naprawdę nie dowiadujemy się zbyt wiele na temat samej fabuły. Jednak każda zapowiedź głosi jedno, książka jest wspaniała. Czy rzeczywiście? Czy i mnie przypadła do gustu? 

Przemierzając targ Kestrel nie do końca wie co chciałaby kupić i czy w ogóle coś chce. Przyszła bo wyciągnęła ją przyjaciółka. Jess lubi zakupy, piękne suknie i świecidełka. Dla tej pierwszej tego typu zbytki nie mają wielkiego znaczenia. Traf chce, a może przeznaczenie, że rozpoczyna się licytacja, na pierwszy ogień zostaje wystawiony mężczyzna. Stoi jakby nie interesowało go co się wokół dzieje. Kestrel jak dotąd nie interesowała się licytacjami, a tym bardziej niewolnikami, poza swoją opiekunką. Reszta zaś była elementem jej życia. Do tej właśnie chwili.
Tak naprawdę nie ma pojęcia dlaczego i w jakim celu postanowiła wziąć udział w licytacji. Dlaczego tak bardzo zależało jej aby wygrać. W końcu wygrywa, za sumę pieniędzy, która w każdym wywołuje zdziwienie i konsternacje. Co ma w sobie ten Herrański niewolnik?

Kowal, który został zlicytowany wydaje się być krnąbrny i butny. Przez kilka dni dziewczynie udaje się ignorować świadomość, że zakupiła człowieka. Nie wie do czego będzie przydatny, ale jest. Nie widują się, ale coś jest, coś co przyciąga. Znajomość z Herrańczykiem nie ma prawa bytu, jednak po pewnym czasie Kestrel uświadamia sobie, że jej myśli coraz częściej krążą wokół tego właśnie mężczyzny.  Czy jest możliwa przyjaźń, a może coś więcej między dwojgiem ludzi, wrogiego dla siebie pochodzenia? Co zrobić kiedy trzeba stanąć przed wyborem mniejszego lub większego zła? Zaufać komuś kto nie ma prawa być lojalny, wyrzec wierności wobec narodu?

Jak wspomniałam na początku opinii, nastawiłam się na coś zupełnie innego. Tak naprawdę sama nie wiedziałam co zaserwuje autorka. Kiedy zagłębiłam się w lekturę... Nie potrafiłam się oderwać. Robiłam to tylko wtedy kiedy musiałam, a mimo wszystko bohaterowie towarzyszyli moim myślom.
Przede wszystkim pomysł fabuły, wielkie brawo dla autorki, stworzyła krainę, świat który nie wydawał się wymuszony, nie przypominał tych, z którymi do tej pory się spotkałam. Później bohaterowie. Nietuzinkowi i wyraziści. Sama Kestrel została ukazana jako silna nastolatka, która pod powłoką swej pewności siebie jest pełna rozterek. Poznając Arina, który tak naprawdę nie ma prawa uczestniczyć w jej życiu, zdaje sobie sprawę, że ta relacja nie prowadzi do niczego dobrego.
Według mnie autorka wspaniale ukazała wewnętrzną walkę dziewczyny między  lojalnością wobec ojca, szanowanego człowieka, a tym co zaczęło się rodzić w niej samej. Bitwa z myślami, między rozsądkiem a tłamszonymi uczuciami. Wiemy, że to co robimy może dostarczyć cierpienia, ale mimo wszystko, wbrew tej świadomości wybieramy pójście w zakazaną stronę.
Właśnie dzięki temu zabiegowi Kestrel staje się nam bliska, rzeczywista. Nie jest cierpiętnicą, nie jest też ze stali. Zwykła nastolatka potrafiąca postawić na swoim, ale również przeżywająca uczucie, które nie powinno się wydarzyć.
Arin, również nie idealny, przede wszystkim tajemniczy. Jego postać została ukazana jako jedna wielka zagadka, niby już mogłam się spodziewać, że jego poczynania będą takie, a nie inne, aż w pewnym momencie zostało wrzucane ziarenko niepewności.
Co najważniejsze, autorka nie stworzyła jakiegoś tam romansidła dla nastolatek osadzonego w imaginowanym świecie. Wręcz przeciwnie, relacje między tym dwojgiem zostały bardzo zgrabnie wplecione w całości.
Tutaj motywem przewodnim jest walka o niepodległość Herrańczyków, którzy od dłuższego czasu planowali powstanie.Wiele ciekawostek, wspomnień z przeszłości oraz życia codziennego bohaterów. 
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla Kestrel i Arina? Jaką odegrają rolę w nadchodzącej wojnie?

Muszę się przyznać, było mi okrutnie przykro kiedy przeczytałam ostatnie zdanie. Poczułam się porzucona, dosłownie. Tak bardzo zżyłam z bohaterami, całą sobą przeżywałam wydarzenia. Powrót do rzeczywistości okazał się trudny. Cały czas nie mogłam zrozumieć, że nie mam drugiej części, że nie mogę zagłębić się książce by dowiedzieć co dalej? Jaka przyszłość czeka nie tylko tą parę, kto wygra wojnę i jakie będą jej konsekwencje dla wszystkich.
Powiem jedno, jest to książka, którą po prostu trzeba przeczytać. Wciąga od początku do samego końca, a koniec jawi się jako tragedia. Bo nie uzyskujemy żadnych odpowiedzi, a w głowie pozostają pytania i chęć powrotu...

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Feeria.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 

listopada 23, 2015

listopada 23, 2015

Obwieszczenie - przeczytajcie!

Obwieszczenie - przeczytajcie!


Kochani, no stało się co stać się nie powinno, ale... no NIE CZYTAMY!! Serce boli, boli i to ogromnie, ale nie mamy czasu. Ani Wikunia, ani ja. Obie żyjemy poza światem książkowym, tzn. poza tym recenzenckim. Wątpię aby ktoś z Was zainteresowałby się recenzją książki "Podstawy prawoznawstwa", u Wikuni sprawy nie mają się lepiej. 
Niestety, w moim przypadku zmiany do których sama dążyłam doprowadziły do tego, że po prostu fizycznie nie wyrabiam. Walczyłam wiele lat o staż, na którym naprawdę bardzo mi zależało. W końcu po to się uczyłam i oto mam, jestem w przedszkolu, a co za tym idzie wypompowuje się podczas tej jakże trudnej pracy asystenta nauczyciela. Między czasie rozpoczęłam nowe studia i... to już było gwoździem do.. no nie trumny, ale odłożenia książek na półki :(. Nie mam weekendów. Nie mam kiedy czytać, bo albo jestem w szkole, albo zakuwam. I tak oto kręci się moje życie. Jest mega intensywnie, spoglądam na książki i obiecuje sobie, że poczytam. No i czytam, ale zaledwie kilka stron i padam na twarz, ale nie zapominajcie! My wrócimy, tylko jeszcze troszkę, jeszcze potrzeba czasu na poukładanie haosu :) Postaram się w każdej wydartej wolnej chwili coś przeczytać i naskrobać. Nie zapomnicie marzeń i kobiet? Niech strona nie odejdzie w zapomnienie....
Odwiedzam wasze blogi, odwiedzam i czytam, tylko nie zawsze mam siłę napisać coś mądrego, a komentarze typu: "pomyślę, albo to nie dla mnie" nie są w moim stylu...

Teksty będą na pewno się pojawiały, ale nieregularnie, nie tak jak kiedyś. Po prostu u mnie teraz sprawa wygląda dość komicznie. Gdy mam chwilę siadam  i czytam, czytam, czytam, chodzi o ilość sztuk książek, później dopadam komputera i płodzę recenzje, następnie cyklicznie puszczam. Chwilowo nie mam nic, ale... w tym tygodniu na pewno coś się pojawi. Na pewno napiszę coś na później. 

Wybaczycie nieobecność? Te pustki? Nie zapomnicie? 

listopada 11, 2015

listopada 11, 2015

Bezlitosny

Bezlitosny






Chyba po raz pierwszy w życiu nie wiem co mam napisać o obejrzanym filmie. Szczerze mówiąc nawet nie umiałabym o nim opowiedzieć. Bezlitosny reżyserii Ekachai Uekrongthama zapowiadał się jako trzymający w napięciu thriller ze sporą dawką emocji, wartką akcją, a wszystko dzięki naprawdę szanowanej obsadzie, bo w końcu główne role otrzymali między innymi: Dolph Lundgren, Ron Perlman oraz Michael Jai White.  Czegoż chcieć więcej, prawda? Tylko zasiąść do oglądania. Wprawdzie poruszona tematyka nie zaskakuje, o problemie handlu żywym towarem zostało stworzonych sporo filmów, co nie znaczy, że tym razem nie mogło być interesująco. Wszystko zależy od wizji reżysera, oraz sposobu wykorzystania delikatnego a zarazem kontrowersyjnego problemu. 

Detektyw Nicky Cassidy (Dolph Lundgren) zajmuje się ściganiem szefa mafii, specjalizującego w przemycie żywym towarem na terenie wielu państw, głównie europejskich. Jego ofiarami są młode Azjatki. Serbski mafioso potrząsa wieloma wpływowymi ludźmi, tych odgrywających konkretne znaczenie w świecie polityki. Dzięki czemu może liczyć na ochronę. Niestety i wśród tak zwanych "swoich" znajdzie się szpieg, i tak Nicky dostaje wiadomość kiedy i w jakim miejscu  będzie przebywał Viktor Dragovic (Ron Perlman).  Akcja ryzykowna, ale mająca zakończyć sprawę, niestety ginie syn Dragovica, zaś główny podejrzany dzięki odpowiednim ludziom zostaje uniewinniony i wypuszczony na wolność. Niczego niepodejrzewający detektyw nie ma pojęcia, że w chwili zabicia syna groźnego gangstera podpisuje wyrok na własną rodzinę. Zemsta nadchodzi szybko, w najmniej oczekiwanym momencie. Cassidy zostaje ciężko ranny, na jego oczach zostaje zamordowana żona, słyszy rozpaczliwy krzyk córki. Później zostaje pustka. Kiedy odzyskuje świadomość, gdy dociera straszna prawda wie jedno. Musi odnaleźć Dragovicia i pomścić utraconych. Jego cel jest jeden. To już nie jest sprawa na rzecz porywanych i sprzedawanych niewinnych dziewczyn, teraz Cassidy ma jeden cel. Zabić tego, który odebrał mu sens życia. Wraz z nim wyruszamy w podróż do Bankoku w poszukiwaniu Janko - syna mafiosa. Bo to właśnie on może zdradzić miejsce przebywania ojca.  Równolegle z wydarzeniami dotyczącymi detektywa, mają miejsce inne zdarzenia. W Tajskich domach publicznych Tony Jaa, zajmuje się podobnym zajęciem co Nicky, uniemożliwia handlarzom rozprzestrzenianie tego okrutnego procederu.  Okazuje się, że wraz z Cassidym mają wspólnego wroga. Po kilku bezsensownie niepotrzebnych sytuacjach połączą siły i rozpoczną poszukiwania Viktora Dragovicia. Jaki będzie finał? 

Zaczynając od początku. Film zaczyna się w momencie gdy pokazują biedną nieświadomą dziewczynkę, która zostaje odurzona czymś, następnie przewieziona do meliny przemytników. Tam zostaje stworzona jej "kartoteka" albo coś w tym rodzaju. Zdjęcia, kolejna dawka narkotyku i nienaruszona ma czekać na klienta. Później przenosimy się do centrum miasta, gdzie Cassidy ściga podejrzanego typka, który jak się okazuje  ma ważne dla zainteresowanego informacje.  W końcu poznajemy tego złego, wyzutego z morałów i wszelkich ludzkich odruchów. Wraz z synami omawia sprawy "działalności rodzinnej". Od tego momentu nagle zaczynaj dziać się przeróżne rzeczy. Widzimy kontener, po otwarciu którego wielu mężczyzn odrzuca z odrazy. Detektyw przy niemałym wsparciu atakuje mafiosa by, w końcu położyć kres jego niecnym czynom. I tu zaczynają się absurdy. Dragovic jest poszukiwany, śledzony od dłuższego czasu. Zostaje schwytany, podczas obławy ginie jego syn. Ojciec bardzo cierpi z tego powodu. Wracając do absurdu, Viktor nagle zostaje uniewinniony - ponieważ nie ma na niego żadnych dowodów. W takim razie dlaczego był poszukiwany? 

Druga sprawa, cała otoczka, strzelanina, bitwy i napięcie, którego ja niestety nie doświadczyłam, wyglądało na bardzo wymuszone. Zaryzykuję stwierdzenie, że pomysł na film uciekł gdzieś w trakcie pisania scenariusza, z bólem go dokończono, czego efektem jest całość marnej jakości. Aktorzy grali, innego wyjścia nie mieli. Jednak każdy, kto widział wcześniejsze role Lundgrena, zauważy, że jego postać była zbyt wymuszona, bez polotu i dosłownie płaska. Niby zemsta, niby gra o życie, a niestety zabrakło bardzo ważnego elementu dzięki, któremu śledzimy poczynania poszczególnych postaci. 

Sceny walk, wiadome jest, że wschodnie sztuki walk wyróżniają się w dość specyficzny sposób, tak jak o amerykańskiej produkcji możemy powiedzieć, że nie ma w sobie równych w efektach pirotechnicznych, samych zagład. Tak, bitwy tutaj w tajskiej odsłonie były wręcz nierealne. Bohaterowie musieli być albo ze stali, albo obdarzenie nadprzyrodzonymi zdolnościami. Ponieważ wiele ciosów normalny śmiertelnik po prostu by nie przeżył. Co dopiero przyjąć i automatycznie oddać. Coś niesamowitego. Tony Jaa miał chyba nogi ze stali, ręce z tytanu, a kręgosłup wyjęty. Lekkie zadrapania, troszkę krwi. Sama nie wiem co jeszcze. Zbyt podkoloryzowane, sceny, które nie wnosiły niczego szczególnego. Ot postrzelali, zademonstrowali jak ładnie potrafią walczyć wręcz. Jak całość miała się do głównego wątku? Nijak. Handel był wątkiem pobocznym, nie można było poczuć emocji, nie można było wpaść w wir wydarzeń. Film obejrzany i podejrzewam niebawem zostanie zapomniany.  Najgorsze jest, że nawet ścieżka dźwiękowa nie zapunktowała, miałam maleńką nadzieje, że chociaż w tej kwestii obejdzie się bez zastrzeżeń, ale niestety. Nie tego się spodziewałam po tak dobrej obsadzie. Czuję się rozczarowana.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa
  

listopada 09, 2015

listopada 09, 2015

Pięć minut

Pięć minut

Życie każdego z nas może zmienić się w przeciągu kilku minut, ba nawet w ułamkach sekund. Wszystko co wydawało się być stabilne i pewne przemija, zaś to co nastąpi może odmienić losy albo na lepsze, albo na gorsze. Gorzej gdy kilka minut, decyduje o przyszłości nie tylko jednej osoby. 

Diana jest jedynaczką, nigdy nie przeszkadzał jej brak rodzeństwa, ani też brak rodziców w domu, którzy poświęcali się pracy w szpitalu. Ojciec znakomity lekarz, matka pielęgniarka.  Córka radziła sobie od zawsze sama, a jeżeli potrzebna była pomoc, to sąsiadka z ulicy z chęcią zajęła się ich jedynym dzieckiem. I tak, mała Diana większość czasu, które powinna spędzić z własnymi rodzicami, przebywała u jedynej przyjaciółki Alicji oraz jej rodzeństwem. W domu państwa Busz czuła się bardzo dobrze, niemalże jak członek rodziny. 
Owszem, brakowało jej towarzystwa najbliższych, ale nawet do nieobecności rodziców w końcu przywykła. W wieku dwunastu lat zaczęła mieć jedno marzenie, by w jej świecie pojawiło się stworzenie, ktoś kto będzie dotrzymywało towarzystwa i czekało gdy wróci ze szkoły.  Pies, czasem zwierze potrafi więcej zrozumieć niż człowiek. Okazać zainteresowanie i miłość. 

Zmianom nie można zapobiec, następują czy tego chcemy, czy nie. Będąc bardziej lub mniej przygotowanym. Dla Diany pojawienie się na świecie braciszka było dziwnym doświadczeniem. Nie żeby była zazdrosna. Po prostu nagle w domu ktoś oprócz psa na nią czekał po powrocie z lekcji. Matka zajmowała się maleństwem z całym oddaniem, tato też uwielbiał najmłodszego potomka, ona zaś przyglądała się z boku, kochała Bartka, ale nie potrafiła aż tak się nim zachwycać. Będąc nastolatką nie łatwo jest osadzić się w roli opiekuńczej siostry. Zajmowanie maluszkiem jest ogromną odpowiedzialnością, każdy zdaje sobie z tego sprawę.
Chwila, dosłownie kilka minut by świat się zatrzymał, by nadciągnęły ciemne chmury, by życie rozsypało się na maleńkie kawałki. 

Mam wiele mieszanych uczuć względem powyższej książki. Przede wszystkim zdecydowanie była za krótka. Zaczynając od początku, sporo jest poświęcone na okres 12-tu lat Diany. Pierwsze samodzielne imprezy urodzinowe, oraz problemy, które według mnie powinny dotyczyć nieco starszym nastolatkom. W wieku dwunastu lat to chyba raczej jeszcze się jest dzieckiem, może gdzieś coś się próbuje podpatrywać, ale... alkohol czy coś innego to zdecydowanie za wcześnie. Chyba, że w większych miastach sprawy się mają inaczej.  Dość długo przyglądamy się problemom dorastającej dziewczynki, by dopiero po porodzie matki czas przyśpieszył. Wtedy nagle akcja nabiera rozpędu. Diana staje się nieco bardziej odważną, chwilami zbuntowaną dziewczyną, która chce spróbować czegoś co do tej pory jej nie ciągnęło. Oczywiście bez żadnych przesad. W wolnej chwili stara się uczestniczyć w życiu rodzinnym, a dokładniej mówiąc w pomocy przy zajmowaniu Bartkiem. 
Przyglądamy się pierwszym zauroczeniom, randkom, imprezom, kłótnią z przyjaciółką i nawet sprzeczkami z rodzicami. 
Gdy nagle staje się tragedia. Wydarzenie pozbawiające ład i porządek w rodzinie. Tragedia podwójna.  Przede wszystkim strata bliskiej osoby, ale i również postawa rodziców. I chyba ten wątek jest najbardziej szokujący i niezrozumiały. Osobiście nie potrafiłam pojąć zachowania matki, ale już tym bardziej ojca. Dlaczego i jak mogli w taki sposób postąpić. Widać szok i rozpacz potrafią obudzić w ludziach skrywane reakcje. 

Ukazany temat jest poważny, bardzo dobrze, że Iga Wiśniewska pokusiła się o zaprezentowanie problemu wybaczania, obciążenia psychicznego tak okropnym nieszczęściem. Niestety mnie czegoś zabrakło. Właśnie w tym momencie kiedy oczekiwałam rozwinięcia sprawy, przybliżenia stanu emocjonalnego obu stron, wyjaśnienia bądź zagłębienia w ich psychikę zostajemy tego pozbawieni. I nie jest tak, że książka jest słaba. Tylko pozostawia niedosyt. Masę pytań bez odpowiedzi. Jeżeli taki był właśnie zamysł autorki, to gratuluje. Ponieważ po tak nieco beztroskim początku nastąpiło BUM i zostałam porwana w miejsce do wydarzeń gdzie nie chciałabym się znaleźć, brać udziału i czuć tego co Diana. 
Całość jawi się bardzo smutno. Można by powiedzieć, że całe dzieciństwo bohaterki jest puste i pozbawione miłości. Co z tego, że mieszkała w pięknym domu, że nie nigdy niczego jej nie brakowało?  Zawsze na drugim planie, nawet wtedy gdy była jedyna... 
Czy polecam? Oczywiście, Pięć minut jest godna uwagi, jest pouczająca, ale i przygnębiająca. Mimo małej objętości zawiera tak dużo lekcji. Kilka minut, kilka sekund, a wszystko mogłoby wyglądać inaczej...

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować autorce Idze Wiśniewskiej 
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger