maja 31, 2015

maja 31, 2015

Coraz wyżej

Coraz wyżej

Spotkali się – anioł i człowiek, optymista i pesymistka, bardzo zdrowy chłopak i bardzo chora dziewczyna. Każde z nich z innym spojrzeniem na świat, właściwie innym światem. Dziewczyna widzi wszystko na szaro, chłopak wszystko przejaskrawione. On wierzy w ludzi, ona nie wierzy w siebie. Kto jest naprawdę wariatem – chłopak czy dziewczyna? 

Cześć! Tym razem mam dla was kopalnię cytatów i źródło niesamowitego życiowego doświadczenia. To historia, która otwiera oczy i sprawia, że dostrzega się to, co już dawno zostało zapomniane. Pięknie uwydatnia i uwypukla wszystko, o czym powinniśmy pamiętać każdego dnia. Jesteście gotowi ją poznać? Serdecznie zapraszam!

Pokażę ci życie. Znajdę twoje życie i ciebie razem z tobą. Znajdziemy mnóstwo powodów do szczęścia i nie będziemy patrzeć na to, co było kiedyś. Zaczniemy życie od dzisiaj, jakbyśmy to dzisiaj się urodzili. Jakbyśmy mieli czyste konto.

Główną bohaterką jest doświadczona i zraniona przez życie kobieta, która dodatkowo zmaga się z nieuleczalną chorobą. Poznajemy ją, gdy wymyka się ze szpitala i siedzi na łące. Kobieta jest pesymistką, większość swojego życia spędziła na szpitalnym łóżku, nie pamięta, czym jest miłość, emocje i ogólnie prawdziwe życie. Codziennie tak naprawdę cierpi, ponieważ, gdy ją coś boli, karmią ją bólem. Nie potrafi cieszyć się z niczego, chodzi w szarym, powyciąganym swetrze i nie umie radować się z tego, co jeszcze jej zostało.
Wkrótce na łąkę przybywa tajemnicza postać... upadły Anioł. Cel ich spotkania jest jeden – mężczyzna chce jej pokazać prawdziwe piękno, udowodnić, że na tym świecie jest jeszcze coś, co wywołuje uśmiech na twarzy, daje motywacyjnego "kopa" do działania i powoduje uczucie wolności. Co się stanie, gdy kobieta mu na to pozwoli? I czy rzeczywiście Anioł ma rację? Jak to się potoczy? Jak zakończy? A może to dopiero początek końca?


Decyzja, żeby poznać coś nowego, nie jest bolesna sama w sobie. Prawdopodobnie dlatego, że odczuwa się ból, kiedy coś nieznanego nie spełnia twoich oczekiwań – mówi spokojnie, dalej się uśmiechając.

Jeszcze nigdy w życiu nie czytałam tak wspaniałej książki, która powodowała na moim ciele gęsią skórkę! Pozycja ocieka cytatami, które tak naprawdę pasują do każdego momentu naszego życia. Historia opisana przez panią Aleksandrę mocno pobudza szare komórki do myślenia, a co najważniejsze – pokazuje prawdziwe piękno otaczającego nas świata! Czytając zapowiedź tejże lektury, od razu byłam zainteresowana. Myślałam jednak, że będzie to coś o motywie mocnej fantastyki. Nic bardziej mylnego! Okazało się, że jest to po prostu opis szarej rzeczywistości przy pomocy tajemniczej postaci, którą jest Anioł. Autorka pokazuje nam, jak wiele tracimy, zamykając się w pesymizmie i nie wierząc w to, że najlepsze jest dopiero przed nami. Niesamowicie działa na wrażliwość i empatię czytelnika!

Warto się cieszyć z tych chwili bez bólu. Lepiej patrzeć na nie, niż myśleć tylko o tym, że zaraz może się to skończyć.

Muszę się przyznać, że cytaty z tej książki zostały przepisane przeze mnie w wyjątkowe miejsce. Musiałam je wszystkie zachować i mieć blisko każdego dnia, zawierają bowiem w sobie mnóstwo prawdy i wartości. Są to moje myśli, tylko po prostu... ładnie ubrane w słowa. Sama główna bohaterka momentami myśli tak jak ja, a jej nastawienie bardzo często przypominało mi moje. W jej życie jednak wkroczył Anioł – dobra dusza, która pomogła przejść przez wszystkie kłopoty i co najważniejsze, nie zostawiła jej, jak większość tych, którzy kiedyś pojawiali się w jej życiu. Mężczyzna pokazał, że nie każdy człowiek jest zły, nie wszystkie dni szare i bezwartościowe. Tak naprawdę wszystko zależy od naszego nastawienia i chęci. 

Powinniśmy zawsze wierzyć w to, że jesteśmy piękni, dzięki temu promieniejemy.

Z tego miejsca bardzo chciałabym podziękować Warszawskiej Firmie Wydawniczej za wysłanie do mnie egzemplarza tego cuda, jak i przede wszystkim niesamowitej autorce tego dzieła! Pani Aleksandro, kieruje niskie ukłony w Pani stronę i jeszcze raz dziękuję za to, że mogłam poznać tę niesamowitą historię, która tak wiele mi pokazała. Mam nadzieję, że to nie ostatnia książka wydana przez autorkę, ponieważ bardzo chciałabym poznać więcej jej twórczości. 

Chciałabym być szczęśliwa. Chciałabym dawać ludziom tę radość. Chciałabym, żeby sama moja obecność wywoływała na ich szarych twarzach uśmiechy. Żeby promienieli. Chciałabym pomóc komuś się znaleźć.

Drogi Czytelniku! Jeśli ciągle masz wątpliwości, co do tej pozycji, chciałabym, byś rozwiał je od razu i poleciał szybko po swój egzemplarz! Bierz do ręki, czytaj z zapartym tchem, wyciągaj wnioski i ciesz się z życia! Znajdź swojego Anioła, wyjaw mu wszystkie swoje niedoskonałości i spraw, że zaczniesz dziękować za to, że mogłeś się narodzić! Dostrzeż piękno, które otacza nas każdego dnia!
A ja... książkę polecam każdemu. Bez względu na wiek, płeć i życiową sytuację. Miłej lektury!

Książka została przeczytana dzięki współpracy z Redakcją Essentia.



maja 28, 2015

maja 28, 2015

Życie zapisane w kartach

Życie zapisane w kartach


Zastanawialiście się kiedyś czy naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość faktycznie można zobaczyć w kartach? Mieliście ochotę zadzwonić, bądź umówić się na wizytę u wróżki? 
Chyba każdy z nas chciałby wiedzieć co niesie ze sobą najbliższa przyszłość, czy nasze plany się zrealizują, czy nie spotka nas nic złego, coś co sprawi, że życie ulegnie diametralnej zmianie,,, jeżeli zmiana będzie pozytywna to byłyby mile widziane, gorzej gdy karty ukażą coś przykrego? Wiedzieć czy nie wiedzieć? Żyć w nieświadomości, zaryzykować i zapytać? Może jest szansa zmienić bieg wydarzeń? I wreszcie, jakie konsekwencje niosą wróżby? Są złem wyjętym ze szpon samego szatana? Czy darem, który wiele razy może pomóc? 
Niniejsza książka jest napisana przez najsławniejszego Wróżbitę Macieja, o którym słyszał niemalże każdy kto interesuje się ezoteryką, który wróżył wielu znanym ludziom ze szklanego ekranu, którego trafność jest naprawdę imponująca. 
Od czego zaczęła się kariera wróżbity, jaką drogę musiał przebyć by znaleźć się w tym miejscu, w którym jest obecnie? Zapraszam do mojej opinii. 


Tarot, każdy o nim słyszał, lecz nie każdy potrafi pojąć jego fenomenu, tego co potrafi ukazać wybranym. Bo tarotem nie można wróżyć ot tak. Karty mają swoje układy, potrzebne jest wyczucie, intuicja i przede wszystkim powaga.  Jak opowiada Wróżbita, do kart trzeba pochodzić poważnie, nie w formie zabawy. Kiedy zapytamy o konkretną sprawę ukażą odpowiedź.  Szkopuł w tym,że nie każdy potrafi odpowiednio interpretować co nam chcą przekazać. Wróżbita w swej książce ukazuje nam własną talię tarota, którą sam zaprojektował. Do każdej karty jest odpowiedni opis, wyjaśnienie jak się do niej odnieść. Dodatkowo możemy zrozumieć dlaczego ta sama karta w innym układzie będzie miała odmienne znaczenie . Dla pasjonatów tarota lektura powinna być niebywale interesująca. Jednak samo posiadanie kart nie niesie ze sobą kariery tarocisty. Trzeba jak w przypadku Pana Macieja, metodą prób i błędów pojąć wiedzę, ale jak niejednokrotnie jest podkreślane, najważniejszy jest dar. Zdolność zobaczenia tego, co na pierwszy rzut oka może być ukryte. 

Nie myślcie jednak, że książka jest li tylko poradnikiem "jak nauczyć się wróżyć w domu", Pan Maciej uchyla rąbka tajemnicy, ale nie oznacza to, że każdy kto przeczyta i zakupi karty stanie się wróżbitą. Tutaj potrzebne jest coś więcej. Co? Tego możemy dowiedzieć się z drugiej części książki opowiadającej o życiu, teraz już sławnego wróżbity. Jednak sławę swą musiał zdobyć ciężką pracą. Nikt Pana Macieja nie posadził przed kamerami ogłaszając najlepszym z najlepszych. Zaczęło się całkiem niepozornie. Od wizyty u jednej z Wałbrzyskich wróżek, która to w dość specyficzny sposób przyjmowała swoich klientów. Z początku wróżył sobie i mamie,zaś wszystkie spostrzeżenia zapisywał w zeszytach. I tak metodą prób i błędów karty stały się czymś co zajmowało młodemu Maciejowi każdą wolną chwilę. Nikt z otoczenia nie brał na poważnie tego zajęcia, tak naprawdę każdy był nastawiony sceptycznie, no bo jak to? Wróżba czymś na poważnie? Jakież było zdziwienie gdy zawzięty, niepozorny chłopak postanowił otworzyć własną firmę, przyjmować w domu pierwszych klientów. Początki jak wszędzie były trudne.  Jednak dzięki uporowi i świadomości, że to co się robi wychodzi dobrze, uwierzcie. Można zdziałać wszystko. 
Pojawili się pierwsi zainteresowani, telefony pomału zaczęły dzwonić. Małymi kroczkami interes się rozkręcał, zaczęto interesować się Wróżbitą Maciejem. Sława rozprzestrzeniła się  poza obszar rodzinnego Wałbrzycha, chętni pojawili się z odległych miejscowości.  Gdy pojawiły się pierwsze propozycje od stacji telewizyjnych zdawać by się mogło, że życie stanęło otworem, ale jak każdy wie, ludziom trudno jest zaakceptować szczęście innych, o czym Panu Maciejowi przyszło się przekonać wiele razy...
Jak wyglądały czasy dorastania, dlaczego czasem trzeba podjąć bardzo drastyczne decyzje i jak karty potrafią wywołać łzy? Odpowiedzi na te i resztę pytań znajdziecie w książce.

Bardzo byłam zainteresowana książką o Wróżbicie Macieju, którego dobrze znam z programów telewizyjnych. Bardzo często gdy nie mogę spać w nocy, włączam sobie odpowiednią stację, gdzie Pan Maciej występuje w programie, szczerze przyznam robię to tylko wtedy gdy wiem, że właśnie Wróżbita Maciej jest na antenie. Inne wróżki mnie nie interesują. Dlaczego? Może wynika to z tego, że Pan Maciej ma w sobie coś co przyciąga, czuje się do niego zaufanie, że to co robi naprawdę jest pasją, a nie tylko siedzeniem i gadaniem tego co ludzie chcą usłyszeć. Bywam świadkiem gdy ludzie powracają, gdy mówią, że wróżba się sprawdziła. Wiem, spora część z was może zapytać, skąd mam pewność, że dane osoby nie są podstawione? Najłatwiej jest sprawdzić i samemu zadzwonić. 
Książka pozwala dowiedzieć się jak to jest wróżyć, o odpowiedzialności za wypowiedziane słowa, bo nie jest tak, że wróżbita rozkłada karty i będzie mówił co człowiek ma zrobić. Zadaniem wróżbity jest podpowiadanie, w żadnym wypadku sugerowanie o podjęciu takiej czy innej decyzji. Wróżbita nie bierze odpowiedzialności za nasze czyny, tego co zrobimy z nabytą wiedzą. Karty owszem, mogą pomóc, ale to od nas samych zależy jak potoczy się życie. 

"Nie wmawiaj sobie, że masz pecha. Mów,że masz szczęście. Przypomnij sobie wszystkie wydarzenia z przeszłości. 
Były lepsze i gorsze, więc dlaczego uważasz, że będzie źle? "

Osobiście nie wiem jakie jest mój stosunek do wróżb, z jednej strony chciałabym się dowiedzieć jak będzie wyglądała moja przyszłość,  z drugiej mam pewne opory. Jedno jest pewne, jeżeli kiedykolwiek miałabym skorzystać z porad wróżbity, to zdecydowałabym się właśnie na Wróżbitę Macieja, który dzięki książce wydaje się być jeszcze bardziej pozytywny, niż było to do tej pory. Doszedł do wszystkiego dzięki sobie, i wszystko co osiągnął zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie. Nikt mu nie pomagał, a wręcz przeciwnie. Sława może i jest przyjemna, lecz niesie ze sobą również i falę krytyki ze strony zawistnych ludzi. 
Każdy kto jest ciekawy jak wyglądaj relacje miedzy wróżbitami, czego potrzeba do zdobycia potrzebnej wiedzy oraz jakim naprawdę człowiekiem jest najsławniejszy wróżbita, powinien sięgnąć po powyższą książkę, którą uważam za godną uwagi.  Napisana lekkim oraz przystępnym językiem, całość przyjemna w odbiorze. Możemy wiele się dowiedzieć o tarocie jak i zdolności jego interpretacji.  
Szczerze polecam, kto wie? Może ktoś z was odkryje własne powołanie we wróżbiarstwie? Może dzięki książce zdecydujecie się skorzystać z talentu Wróżbity Macieja? Przełamiecie wewnętrzny opór, a przede wszystkim zrozumiecie, że nie karty są złem, tylko nieodpowiedni ludzie posługujący się nimi.. 


Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Muza.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 

maja 27, 2015

maja 27, 2015

Piękny dzień

Piękny dzień

Sporo słyszałam o Pięknym dniu.  Książka zyskała status najlepiej się sprzedającej, osiągnęła niebywałą liczbę wydanych egzemplarzy. Zewsząd niemalże same pozytywne hasła promujące, tę jakże niezwykłą i wspaniałą historię ślubną, w którą zostało wplecione życie członków rodziny zaproszonej na ślub, a całość osadzona na uroczej wyspie Nantucket. Nota od wydawcy, jak i większość pochwał pojawiających się dookoła sprawiła, że i ja postanowiłam zapoznać się z twórczością "królowej wakacyjnych powieści".  Czy rzeczywiście autorka zasłużyła na to miano? 

Autorka podzieliła rozdziały opisując je z perspektywy wybranych członków rodziny, którzy są na różnych etapach swojego życia w czasie przygotowań do ślubu. I tak siostra panny młodej, Margot, rozwiedziona matka próbuje odnaleźć się w roli druhny honorowej, ogarnąć bałagan w swoim życiu rodzinnym, ale i również prywatnym, a dokładniej mówiąc "związku" z przyjacielem ojca. Edge  jest od niej jedynie dziewiętnaście lat starszy. Co dla zafascynowanej kobiety nie jest żadnym problemem. Fakt trzech ślubów i tyleż też rozwodów również nie stanowi problemu. 
W Edge'u jest coś co przyciąga. Co? Może pewność siebie oraz sposób w jaki potrafi manipulować kobietami? Dla Margot widać to nie ma znaczenia, zwłaszcza teraz gdy dowiedziała się, że jej były mąż bierze ślub z trenerką pilatesu. Przekonana o nieistnieniu miłości zadowala się ochłapami jakie ma do zaoferowania podstarzały mężczyzna z przeszłością. 
Doug, ojciec panny młodej mimo ponownego ożenku, przeżytej żałobie, dalej nie potrafi pogodzić się z myślą, że jego ukochana Beth nie będzie obecna na ślubie najmłodszej ukochanej córeczki. Pocieszeniem dla całej rodziny jest notatnik, w którym matka zapisywała swoje sugestie dotyczące tego jedynego i najważniejszego dnia w życiu, rozpoczynającego nową wspólną drogę. 
Zmarła Beth postanowiła krok po kroku rozdysponować zadaniami jakie będzie miała do wykonania przyszła żona. Dla Jenny zeszyt jest najcenniejszym wsparciem, ale przede wszystkim  namiastką matki, która jest przy niej chociaż na kartach brulionu.  
Jako,że ślub odbywał się na wyspie każdy z gości był zobowiązany do wcześniejszego potwierdzenia terminu, by można było ustalić ilość noclegów do zarezerwowania oraz całej reszty związanej z organizacją. Dla wielu zaproszonych przybycie na Nantucket będzie okazją do spotkania z dawno nie widzianymi osobami. Nie każde relacje były pozytywne, nie dla wszystkich ceremonia będzie radosna. Kumulacja wrażeń na wielu płaszczyznach. Piękny dzień, ale czy dla każdego? 


Chyba nie znam kobiety, która by nie snuła marzeń dotyczących swojego ślubu (sama w przypływach depresji odlatuję do dnia, który nigdy nie nastąpi). Dla jednych będzie się kojarzył z ceremonią na wielką skalę, która przebije wszystko i wszystkich, z kolei inna grupa skłoni się do skromnej ceremonii, w kameralnym klimacie wśród najbliższych. Jakby nie było ślub powinien być piękny. Dla pary młodej wyjątkowy, zaś dla gości niezapomniany ( by mogli o czym opowiadać na poprawinach lecząc ból głowy).  
Nasza książkowa oblubienica, robi wszystko co zasugerowała matka w swych ostatnich dniach życia.  Nie rozstaje się z zeszytem traktując go za swoją ślubną "biblie", wypełniając każdą, ale to każdą sugestie matki, nie zastanawiając się nad własnymi pomysłami. Jakby wychylenie się poza wskazówki oznaczało zdradę. Mnie osobiście drażniły wstawki z notatnikiem, jeszcze bardziej denerwowały mnie "sugestie", ponieważ zmarła mamusia zaaranżowała ślub jaki sama zechciałaby drugi raz przeżyć, nie dając pola wyobraźni córce. Bo komentarze typu "zrobisz oczywiście jak uważasz, ALE JA BYM TAK I TAK CHCIAŁA" było niebywale wymowne.  Gdzieś przeczytałam, że pomysł ze stronami notesu był wzruszający, nie wiem tylko w którym momencie. Ja go tylko przelatywałam wzrokiem. Drażniły mnie wytyczne względem najdrobniejszych rzeczy, tak jakby matka uważała, albo obawiała się, że córka jest albo upośledzona, albo nieogarnięta i nie będzie wiedziała  jaki zamówić tort, nałożyć buty i może jeszcze umyć ząbki. 
Ogólnie nie polubiłam Jenny, mimoza, bez wyrazu, nie przystosowana do życia, a szczególnie  do problemów. Nie mam pojęcia jak oni to dziewczę chowali, ale coś im nie poszło. Było jej mało jako przyszłej panny młodej, jakby była gdzieś obok, wszak zeszyt rządził. O wiele więcej działo się u Margot, może nie polubiłam starszej siostry, ale jakoś bardziej interesowały mnie jej sprawy niż całe zamieszanie wokół ceremonii. Finn, najlepsza przyjaciółka Jenny, totalne nieporozumienie. Ojciec rodziny,  na końcu pokazał twarz, w sumie on wydawał się w porządku. Ann (teściowa) dziwna kobieta, naprawdę dziwna. Próbowałam zrozumieć jej postępowanie, ale niestety, poległam. Nie będę wypowiadała się o każdym bohaterze, wspomniałam o tych najważniejszych.
Podsumowując, książka mnie rozczarowała i to bardzo. Nie potrafię określić w jakim jest typie, ani to romans, ani to dramat, obyczaj marny. Tak naprawdę nie było żadnej akcji. Większość bohaterów niebywale mnie irytowała. Czytałam bo czytałam. Czekałam na coś, nic mnie nie zaskoczyło. Zabrakło elementu zaskoczenia. Przegadana, potencjał był, ale się zbył.  

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Znak między słowami. 
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 

maja 25, 2015

maja 25, 2015

Czytam sobie - Marta i Basia

Czytam sobie  - Marta i Basia


Bajeczki z serii Czytam sobie są ciekawie wydanymi propozycjami dla rodziców, których pociechy rozpoczynają przygodę z samodzielnym czytaniem. Autorzy zadbali by słowa, które mają być przyswajane zostały odpowiednio wyróżnione, w dodatku krótkie formy wypowiedzi mają dodatkowo ułatwić czytanie na najwcześniejszym jego etapie. Pełna gama barw przykuwa oraz zwraca uwagę, nie tylko najmłodszych. 





Bajeczki zostały podzielone na trzy poziomy: składam słowa, składam zdania, połykam strony.   Pierwszy, oznaczony kolorem żółtym ma za zadanie pomóc składać wyrazy w krótkie zdania. Literować w celu utrwalenia oraz ćwiczeniu głoskowanie poszczególnych wyrazów. Każda strona zawiera nawiązujący do czytanego zdania obrazek. Całość ma na celu nauczenie dziecka różnych przydatnych czynności, które nauczą obowiązku w codziennych sprawach.  Takie jak na przykład sprzątanie zabawek.




Dodatkowo książeczki zawierają zestaw naklejek, które należy umieścić w odpowiednich miejscach na wybranych stronach.  Ilustracje jak zawsze są barwne oraz zrozumiałe w swoim przekazie.
Basia oraz Marta wspaniale pełnią rolę w życiu każdego dziecka, uczą, bawią oraz poruszają wiele "trudnych" tematów, z którymi muszą się zmierzyć nasi milusińscy.
Uważam, że każda z historyjek będzie ciekawą podróżą dla Waszych pociech.  Sama z chęcią sięgam po serie z Basią, a teraz również Martą, ponieważ są przemyślane i naprawdę z mądrą prostotą trafiają do początkujących czytelników.
Odpowiadają na wiele pytań, na które rodzicie wielokrotnie muszą się zastanawiać. Często powtarzałam, że jestem fanką Basi,ale chyba każdy kto miał możliwość poznania się z tą wesołą rezolutną dziewczynką przyzna mi rację. Szczerze polecam każdemu rodzicowi.



Za możliwość przeczytania książeczek chciałam podziękować wydawnictwu Egmont. 

maja 24, 2015

maja 24, 2015

Lokator do wynajęcia

Lokator do wynajęcia


Ostatnio po kilku nieudanych książkach naszła mnie ochota na coś lekkiego. Na półeczce stał Lokator do wynajęcia okładka taka cieplutka, nastrojowa, nota od wydawcy jeszcze lepsza, stwierdziłam, że nie ma na co czekać. Siadam i czytam. Zaczynam resetowanie i poprawę humoru.


Miśka czuje się zdegustowana, jej babcia postanowiła wyjść za mąż. W tym wieku! Takie rzeczy są nie do pomyślenia, z perspektywy Miśki oczywiście. Postanawia uciec od "problemu", okazja sama się trafia w postaci zlecenia. Kobieta pracuje jako "lokator do wynajęcia", nie sama oczywiście. Jej towarzyszem, wspólnikiem jest Noldi. Młodzieniec o posturze dorodnego kulturysty, naturze dobrego, przestraszonego niedźwiadka, z naciskiem na przestraszonego. Noldi panicznie się boi, wielu rzeczy, pająków, burzy o ile niesie zagrożenie widoczne dla jego oczu, a raczej umysłu...o duchach nie wspominając. Na szczęście nie każdy wie o słabościach młodziana, dlatego też dziewczyna w pewnym sensie docenia obecność jakby nie było męskiego "ramienia" w swoim otoczeniu. Zlecenia bywały różne, mieszkania lepsze, lub gorsze. Tym razem trafił się domek w okolicy Zakopanego. Góry świetna sprawa, zwłaszcza kiedy u progu lato. Dwójka podróżujących zmierza ku posesji, która już za chwilę stanie się ich tymczasowym domem.
Widok jest lekko dezorientujący. Oboje wpatrują się w budynek, z mieszaniną uczuć. Noldi od razu ma ochotę udać się w powrotną drogę, Miśka decyduje by pójść odebrać klucze, do sąsiadek. Drzwi otwierają dwie niemalże identyczne kobiety, w jaskrawych strojach.  Już na pierwszy rzut oka widać, że nie są z rodzaju tych, co nie mieszają się do cudzych spraw, wręcz przeciwnie. 

W najstraszniejszym koszmarze, ani Miśka, ani Noldi nie wyobraziliby sobie jak dwie z pozoru niewinnie wyglądające, ewentualnie wścibskie staruszki namieszają w ich życiu.   Do czego będą zdolne psy o dość wdzięcznych nazwach, dlaczego miejscowa policja nie będzie umiała się sprzeciwić pewnym osobom. Kim jest zakopiański misiek, dlaczego trup ucieka z podwórka i kim jest zabójca znalezionej kobiety. A, przede wszystkim jaka siła sprawia, że przedmioty w kuchni zaczynają "się rzucać" po ścianach? Z każdym dniem będą dochodziły nowe pytania, nowe okoliczności. Z pozoru spokojna wieś zacznie tętnić nie do końca życiem, a jeżeli już to tym poza grobowym...

Przypadła mi do gustu wydawana przez Naszą księgarnię seria Babie lato,  jak dotąd przeczytałam już kilka wydanych pozycji i jeszcze żadna mnie nie zawiodła. Mało tego, z każdą kolejną, która wpada w moje ręce odnoszę wrażenie, że poziom cały czas jest wysoki. Mimo, iż książki są różnych autorów.  Tym razem dostałam kryminał z humorem. Jak każdy już chyba wie, bardzo lubię właśnie taką formę zagadka oraz różne przezabawne sytuacje. 
Niesamowicie polubiłam staruszki, od początku domyślałam się, że będą z nimi trzy światy, ale nie myślałam, że będą aż tak zdolne w swoich pomysłach. Chyba nie zliczę ile razy śmiałam się po prostu w głos, moje ataki śmiechu były bardzo częste. Całość jest napisana tak świetnym językiem, że ani przez chwilę nie poczułam by dana scena została przeciągnięta,zaś sytuacja wydała męcząca. Każda z postaci wyrazista, w taki lub inny sposób mająca zaistnieć w fabule. Co najważniejsze do samego końca nie przypuszczałam jakie będzie rozwiązanie.  
Czytałam, a raczej przedłużałam co nieuniknione, z ogromnym żalem odkładałam zakończoną książkę. Już dawno nie miałam przyjemności zagłębić się w tak pozytywnej lekturze. Myślę, że jeszcze wrócę do Zawilca, by poprawić sobie humor w towarzystwie Belli, Niny oraz ich "uroczych" piesków.  
Szczerze polecam każdemu, Lokator jest wspaniałą pozycją na wieczory, letnie popołudnia, do poprawy nastroju i tak po prostu dla odprężania. 

Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 

maja 21, 2015

maja 21, 2015

O tym jak pewien PAN mówi o kobietach - uwaga tekst niebywale emocjonalny

Wczoraj wieczorem, a dokładniej mówiąc już w nocy trafiłam na link do pewnego tekstu. Od jakiegoś czasu mam problemy ze snem, więc aby nie leżeć i gapić się w sufit przemierzam internety w szukaniu czegoś godnego uwagi.  Link na który trafiłam przekierował mnie na stronę z artykułem, artykuł dotyczył kobiet, a ściślej PUSZCZANIU SIĘ KOBIET.  Zaintrygowana i już zniesmaczona  nazwą artykuliku zagłębiłam się w treść. Jak to mówią im dalej w las tym... ale tutaj im dalej w tekście tym było przerażająco. Zbulwersowana tym co zastałam napisałam w upuście złości na swym prywatnym profilu fejsbuczkowym pościk, pościk miał być dla mnie oczyszczający, ponieważ nerwy nawet po przespanej nocy i przedpołudniu dalej mną targały. Zostałam poproszona by tekst ten trafił tutaj na blog. Doszłam do wniosku, że dlaczego nie? Dlaczego to mężczyzna będzie pisał farmazony u siebie, a ja mam milczeć kiedy mnie aż telepie? Nie, nie będę milczała i napiszę to co myślę i nawet podlinkuje dla was to co On popełnił, ale zanim to zrobię jeszcze raz wyciągnę przemyślenia, moje własne subiektywne po przeczytaniu tego co zostało w mojej pamięci. 


Otóż, zacznijmy od tego, że my kobiety lubimy się puszczać     ( nienawidzę tego określenia, do cholery jakim prawem jakiś facet będzie twierdził, że kobiety się puszczają????) Pan doszedł do wniosku, iż kobiety mają bardzo "głębokie" powody by się puszczać, na przykład z powodu miłości, często nieszczęśliwej, może być też z tej biernej.  Na przykład kiedy mąż zrobi się kartofelkiem, w którego to kartofelka same go zamienimy. Wtedy MY kobietki idziemy w turnee puszczania z każdym jak popadnie. Dajemy upust naszej frustracji z racji posiadania kanapowego kartofelka - Wiecie na co mam teraz ochotę? Powiedzieć ja ***** !!!
I zapytać owego pana czy jego mózg został wysrany zaraz po porodzie czy jednak dostąpił większej tragedii i urodził się z próżnią w czaszeczce? 
Dalej czytając dowiadujemy się, że kobiety interesują się, a raczej rozróżniają dwa typy samców. Alfa oraz miłych nazywanych również żywicielami. Alfy dominują, mają konkretnie w dupie kobiety,  przecież my idiotki za nimi biegami bo z natury masochistki uwielbiamy być poniewierane - kolejny wniosek.
Nie jestem kobietą, w dupie mam faceta, który mnie nie szanuje, nie biegam za żadnym dlatego jestem sama. Z szacunku do samej siebie.  I jakiś porąbany Alfuś może mnie pocałować w...***, jeżeli kiedykolwiek będzie godzien dostąpić tego zaszczytu. 
Mili żywiciele są po to by kosić nam trawniczki, wyskakiwać z kasy , ale my ich ofkors nie docenimy gdyż jako, że wielbimy być szmacone pobiegniemy z zadartą kiecą bez majtek do Alfusia. Bo on ma zajebiste ego, które rekompensuje brak kultury, nawet zrekompensuje brak sprzętu w spodniach, ale MY tępe dzidy kochające być upokarzane tak wybierzemy. Oczywiście biegnąc do Alfusia nie rozstaniemy się z żywicielem, gdyż ten z racji nazwy winien jest nam służyć swoją zawartością konta. Bo kobiety to dziwki, które uwielbiają się puszczać zwłaszcza gdy mają dramat, na przykład po rozstaniu. Wtedy to puszczamy się na umór. Niczym króliki w czasie rujki, czy jak to się tam u futrzaków nazywa. No więc puszczamy się z natury, natura nas obdarzyła rządzą miłości, którą mylnie interpretujemy z puszczaniem. A kochać to my potrafimy tylko idiotów, którzy mają nas głęboko w poważaniu, ale to nic. MY i tak ich będziemy kochały, jak kochamy obciągać panom rockmanom gdyż są drapieżni,a my kochamy drapieżnych więc im obciągamy z uśmiechem na twarzy. Natomiast nie obciągniemy życzliwemu, miłemu panu. Ponieważ takim gardzimy, z natury oczywiście. Panowie, którzy kochają, są dobrym materiałem na męża nie mają szans u kobiety, gdyż ta widząc tenże obiekt na horyzoncie schowa cycki, wyjmie miotełkę i go przegoni, czekając na Alfusia rozpinając guziczki dekolciku. 

Tak drogie panie, taka jest cała prawda o nas. Pan piszący artykuł mniej więcej w ten sposób określa kobiety. Pyszniąc się, że jest zajebistym znawcą gdyż był na jakimś porąbanym szkoleniu, czy jak to się tam nazywało. Szkolenie może i było mądre, ale co z tego skoro Pan ałtor wysrał mózg? I serwowana wiedza przeleciała po pustych zwojach mózgowych ( chociaż może wysrał i zwoje) ulatniając się w oka mgnieniu?  
Wiem, że są kobiety których godność została sprowadzona do zera, że przez seks próbują zatrzymać faceta, że robią wiele innych irracjonalnych rzeczy, i po przeczytaniu tego tekstu powiedzą - " Jezu! ten facet ma rację", ale ja się z tym nie zgodzę. Nie ma racji. Kobiety takie nie są, a jeżeli któraś w przypływie spadku samoakceptacji takie coś pomyśli potrzebuje pomocy. Fakt, że pan napisał coś takiego świadczy jak bardzo zostałyśmy uogólnione z tymi, które na jakimś etapie życia popełniły błędy, i takich kobiet jest sporo, ale nie wierzę, że większość z nich  nie powiedziała w końcu dość, dość temu upokarzaniu i traktowaniu. I ja się nie zgadzam by takie artykuły były pisane o KAŻDEJ kobiecie, bo ja się nie czuję jak "bohaterka" przykładów tego co ten pan zaserwował i absolutnie się nie zgadzam z jego tokiem rozumowania. Ogólnie tekst jest ohydny i nie wiem co miał na celu? 
Nie wiem o co chodzi w ostatnim zdaniu pozwolę sobie zacytować 

"Kobiety myślą w prosty sposób: kiedy ja się sypię to jest wszystko ok. Kiedy inna się puszcza jest dziwką.  Dlatego kobiety zazwyczaj sypią się w ciszy. Nie mówiąc o tym nikomu"

Nie obchodzi mnie co robi cała reszta kobiet na świecie, mogą się "Sypać" co godzinę z kim innym. Ich ciało, ich sprawa. Jeżeli mają taką ochotę, potrzebę, nie widzę przeszkód.  Nie wiem z jakimi kobietami Pan autor się spotykał, jakie są w jego otoczeniu. Smutne jest to, że zostałyśmy wrzucone do jednego worka, dołujące jest, że niektóre z nas zgodzą się z tym artykułem. Ja się nie zgadzam. 
Te które "sypią" się dla korzyści niekoniecznie siedzą cichutko;) jeżeli już robić coś, to należy dokładniej zagłębić się w temat.  
Prawdą jest, że były, są i będą kobiety lubiące robić coś za coś, smutne jest, że pan autor trafił w swoim życiu tylko na tę kategorię kobiet, ubolewam nad tym, ale niech się odwali od reszty pań które z uśmiechem na twarzy powiedzą, że samca Alfę mają  wsadzonego w ... wiecie gdzie. 

Dziękuję za uwagę, oczywiście nie musicie się ze mną zgadzać, możecie przyklasnąć panu za trafność spostrzeżeń, możecie uznać, że jest dobrym obserwatorem ( ze skłonnościami do pastwienia się nad puszczalskimi), możecie też uznać, że źle odebrałam tekst, ale nigdy, ale to nigdy nie zgodzę się na aprobowanie czegoś takiego. Dla tych, którzy dotrwali do końca KLIK  do całości. 
Pozdrawiam pana autora i życzę by w końcu poznał kobietę NIE puszczalską....Może spadną mu ograniczniki z oczu. 



maja 20, 2015

maja 20, 2015

Dziewczyny z Syberii

Dziewczyny z Syberii


Dziewczyny z Syberii Anny Herbich to zbiór wspomnień kobiet z pobytu w "raju" związku sowieckiego, który to napadł na nasz kraj, by później mienić się "naszym bratem".  Do czasu wyzwolenia spod okupacji sowieckiej byliśmy żywieni hasłami  o braterstwie i sojuszu polsko-radzieckim, co wcale nie przeszkadzało naszym braciom w uciskaniu nas, okradaniu oraz szykanowaniu na każdym kroku. W wyniku tych relacji jeszcze długo po wojnie zginęło wielu Polaków uznanych za wrogów Polski Ludowej. A jaka była prawda wiedzą dokładnie Ci, którzy przeżyli koszmar kłamstw, niszczenia ludzi światłych oraz wypaczania naszej historii. 

Skreślę parę słów na temat kobiet wspominających lata wojenne i powojenne.  
Bohaterkami książki są Danuta, Alina, Natalia, Danuta, Weronika, Grażyna, Barbara oraz Zdzisława. Wszystkie zostały wysłanie w głąb Rosji.  Mimo, że były w różnych miejscowościach to warunki życiowe miały niemalże identyczne.  Najgorsze było, że utraciły wolność, swoich bliskich, w dodatku były skazane na głód, brud i brak podstawowych środków do normalnej egzystencji. Ponadto zmuszone zostały do bardzo ciężkiej i wyczerpującej pracy fizycznej. W przypadku nie wykonania normy zostawały pozbawiane i tak już znikomej ilości pożywienia.  
Godne podziwu jest, iż mimo tragicznych warunków nie poddawały się, miały na tyle siły i samo zaparcia by przeżyć i wytrwać za wszelką cenę. Chęć powrotu do kraju była ogromna, zaś tęsknota za najbliższymi dodawała im siły. Każda najmniejsza wiadomość o losach rodziny podnosiła je na duchu i napełniała odwagą, do tego stopnia, że potrafiły się zbuntować, mając świadomość konsekwencji. 

Z ogromnym podziwem dla bohaterek wczytywałam się w ich tragiczne losy, koszmar który musiały przeżyć. Próbując zrozumieć jak człowiek drugiemu człowiekowi mógł wyrządzić aż taką krzywdę. Wiele razy zadawałam sobie pytanie czy to byli jeszcze ludzie, ponieważ większość zdarzeń jawiło się tak przerażająco, iż nie mogłam zaakceptować, że wydarzyły się naprawdę. Jak możliwe jest by człowiek nie posiadał w sobie ani krzty współczucia, namiastki czegoś co nazywamy litością.  Trudno było zmierzyć się z historią opowiadaną przez kobiety, wiele razy tak bardzo bolesną. 
Ciesze się, że autorka postanowiła przybliżyć społeczeństwu czasy, o których  większość nie ma pojęcia, o losach swoich rodaków zesłanych na poniewierkę.  
Dzięki Pani Annie Herbich możemy, a wręcz powinniśmy wrócić do tamtych lat, które nie mogą odejść w zapomnienie, zdarzenia, które miały miejsce w nie tak odległej jeszcze przeszłości winny być przypominane. Ponieważ każdy kto padł ofiarą bestialstwa ze strony sowietów zasługuje na pamięć, na to by nigdy nie doszło do sytuacji, że ich poświęcenie było nadaremne.  Oni walczyli o godność,o przetrwanie w najstraszniejszych warunkach,  jakich My nie jesteśmy sobie wstanie wyobrazić. 
Kiedy patrzyłam na fotografię pięknych młodych kobiet, kiedy musiałam zmierzyć się z ich cierpieniem, a później wytrwałością czułam podziw. Podziw, że się nie poddały, że mając świadomość straty najbliższej rodziny dalej walczyły o siebie i wierzyły o lepsze jutro. Nie potrafię opisać słowami kumulujących się we mnie uczuć. Zadawałam sobie pytanie czy ja bym sobie poradziła? Czy zdołałabym przejść przez to piekło na ziemi i później żyć, uśmiechać się mając w pamięci tak dotkliwe rany?  
Uważam, że książka Dziewczyny z Syberii  powinna być lekturą obowiązkową dla każdego z nas, należy zapoznać się z tym jakże ważnym skrawkiem historii, który odcisnął bolesne piętno na ofiarach. Dla mnie każdy z tych ludzi jest bohaterem, stoczyli oni walkę o życie i wolność, walkę nierówną i z góry spisaną na przegraną. Wygrali. Do nas należy by dbać o pamięć, by nikt nigdy nie powiedział, że nie wie co działo się na tych surowych ziemiach, tak nieprzychylnych dla człowieka. Pamiętajmy i przekazujmy dalej słowa, którymi podzieliły się z nami te dzielne kobiety. Bo takich jak One było znacznie więcej.
 Dziękuję autorce za napisanie tak ważnej książki. 


Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Znak horyzont. 

maja 15, 2015

maja 15, 2015

Losing Hope

Losing Hope

Agnieszka mnie ubiegła, a niech to! No trudno, w każdym razie bardzo chciałabym przekazać Wam moją opinię na temat Losing Hope. Zapraszam do przeczytania recenzji :)


Nie wiem, co będzie gorsze: trzymanie się od niej z dala, czy powiedzenie jej prawdy. Jeśli wybiorę to pierwsze wyjście, nigdy się o niczym nie dowie. Jeśli wybiorę drugie, zniszczę jej życie.

Ona – cudowna dziewczyna, która nie ma telefonu ani internetu, mieszka tylko z matką.
On – chłopak, który według plotek dopiero wyszedł z więzienia i niekoniecznie jest kimś, na kogo warto zwrócić uwagę. Co się stanie, gdy obydwoje się spotkają? Co się za tym kryje? Jak wyglądała ich przeszłość?

Nie cierpię tego, że samo brzmienie jej głosu doprowadza mnie do szaleństwa. Jednocześnie jednak to uwielbiam i chcę, żeby cały czas coś mówiła, nawet jeśli mnie obraża.

Muszę przyznać, że bardzo długo zbierałam się do tej recenzji. Nie wiem, może emocje musiały opaść, a wszystko to, co czułam podczas czytania, po prostu się uspokoić... Znałam tę historię z perspektywy Sky, która została opisana w Hopeless. Ciągle jednak zastanawiałam się, jak to wszystko przeżywał Holder? Przecież ten chłopak też ma uczucia. Nie dawało mi to spokoju. Teraz wszystko jasne... Dzięki Hoover znam już odpowiedź na to pytanie. Losing hope to ta sama historia, którą mieliśmy okazję poznać w Hopeless, tyle że przedstawiona z perspektywy Deana Holdera. Niektórym z Was może wydawać się to głupotą, w końcu po co pisać dwie powieści o takiej samej fabule. Kochani, tym razem to był strzał w dziesiątkę! 

Nie umiem nawet wyjaśnić, na czym polega doskonałość tej dziewczyny. A mówiąc doskonałość mam na myśli różne niedoskonałości, które po zsumowaniu dają doskonałość. 

Dean Holder po pobycie u ojca wraca do miasta, w którym mieszka jego matka. Chłopak nie zamierza kontynuować nauki, od momentu śmierci swojej siostry bliźniaczki – Leslie – nie ma ochoty na nic, najchętniej zaszyłby się w kącie i żył przeszłością. Les popełniła samobójstwo we własnym pokoju. Holder po prostu nie zdążył jej uratować, wszystko potoczyło się tak szybko...
Któregoś dnia młody mężczyzna, robiąc zakupy w pobliskim sklepie, spotyka dziewczynę, która kogoś mu przypomina. Postanawia się jej przyjrzeć i chwilę z nią porozmawiać. Zachowuje się dosyć idiotycznie, bowiem, gdy towarzyszka odpowiada, że ma na imię Sky, Dean nie jest w stanie w to uwierzyć. Wziął ją niestety za kogoś innego. Tego samego dnia bohaterowie spotykają się jeszcze raz – podczas biegania. Od tego momentu nic nie jest takie jak wcześniej, znajomość się pogłębia, a Holder odkrywa pewną tajemnicę, która bezpośrednio łączy go z przeszłością. Jak to wszystko się potoczy? Czy chłopak będzie w stanie nadal utrzymać znajomość ze Sky, czy może po prostu od niej odejdzie i znowu wyjedzie? Co takiego stoi na przeszkodzie, by mogli żyć długo i szczęśliwie? Zapraszam do lektury!

Ciekawe, czy człowiek zakochuje się w jednej charakterystycznej cesze drugiej osoby, czy od razu w niej całej. Bo ja chyba właśnie się zakochałem w jej poczuciu humoru. A także w jej szczerości.

Jak już wspomniałam wcześniej, książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Czytałam wcześniej Hopeless, więc w sumie nie powinnam być zdziwiona tym, co zostało napisane w kontynuacji powieści. Nic bardziej mylnego! Ta sama historia opisywana przez Deana rozwaliła mnie na łopatki, powaliła na kolana i sprawiła, że zabrakło mi łez w oczach. Tak naprawdę dopiero po przeczytaniu Losing hope zrozumiałam historię tych trojga ludzi od początku do końca. Holder pokazał mi, że mężczyźni też potrafią być słabi, czasem płaczą albo po prostu nie wiedzą, co zrobić. Nie jest tak, że są wiecznymi łowcami kobiecych serc, jak mogłoby się wydawać wielu przedstawicielkom płci pięknej. Moje Drogie Panie! Oni też czują, nie zapominajmy o tym! 

Do tamtej pory nigdy nie patrzyłem w przyszłość. Wolałem przeszłość. Zbyt często rozpamiętywałem, co zrobiłem źle, i zastanawiałem się, co powinienem był zrobić, żeby moje życie potoczyło się inaczej. Przyszłość dla mnie nie istniała. Dopiero będąc ze Sky, zacząłem myśleć o tym, co stanie się jutro, pojutrze, za rok czy w odległej przyszłości. Potrzebuję tego teraz. Boję się, że jeśli nie wezmę jej w ramiona, znów zacznę patrzeć za siebie i przeszłość całkowicie mnie pochłonie.  

Przeczytawszy tylko Hopeless, nie znamy tak naprawdę całej prawdy – jest to tylko namiastka niesamowitej opowieści. Colleen Hoover opisała losy Holdera i Sky w taki sposób, że przeżywa się je razem z nimi. Nie ma takiego momentu podczas czytania tej powieści, by po prostu zamknąć ją z powodu nudnej treści i pójść robić coś innego, NIE MA! Fabułę pochłania się od początku do końca, z wypiekami na twarzy, bez względu na godzinę i miejsce. 

Odsuwam się i patrzę jej w oczy. Odwzajemnia moje spojrzenie i po raz pierwszy w życiu mogę szczerze powiedzieć, że znalazłem jedyną osobę na świecie, która w pełni rozumie moje poczucie winy. Która w pełni rozumie mój ból. I w pełni akceptuje mnie takiego, jaki jestem.

Tak naprawdę od momentu przeczytania tych dwóch pozycji, Colleen Hoover znalazła się w moim rankingu na wysokiej pozycji. Nie boję się tego powiedzieć, że jest to autorka, która jak mało kto potrafi rozbudzić emocje w czytelniku i sprawić, by czytanie stało się jeszcze większą przyjemnością. Losing hope porusza tak naprawdę prawie wszystkie życiowe tematy, które tak bardzo liczą się w życiu każdego z nas. Pokazuje, jak wielki wpływ na teraźniejszość może mieć przeszłość. Ma charakter dydaktyczny. Odpowiada na wiele pytań, które gdzieś tam krążą w naszych umysłach. Jest kwintesencją tego, co jest najistotniejsze. 

Sunie palcami po mojej dłoni, po czym ją ściska. Ten jeden niewinny gest znaczy dla mnie w tej chwili więcej, niż byłbym w stanie dać w zamian. Nie zasługuję na to, by mi dodawała otuchy.

Myślę, że jeszcze długo pozycja ta będzie wielkim hitem. I zasłużenie, nie mydli bowiem  oczu czytelnikowi, nie pokazuje samych radości i walorów, które niesie, ale informuje nas, że w każdej chwili czekają na nas niebezpieczeństwa, problemy, przeciwności. Pamiętajmy jednak, by nie dać się zwariować, bo los lubi płatać figle i stwarzać rzeczy i momenty, o których się nawet filozofom nie śniło. 

Cała moja uwaga jest nieustannie skupiona na niej, zupełnie jakbym był kompasem, a ona moją północą.

Książkę polecam głównie paniom, bo raczej nie wydaje mi się, by mężczyźni potrafili być aż tak empatyczni (to z reguły kobietki tak mają, nie oszukujmy się). No chyba że któryś z panów ma ochotę to nic prostszego! Kto wie, może to ja się mylę i dla was będzie to równie niesamowita pozycja? W każdym razie czytajcie, czytajcie i jeszcze raz czytajcie! Gorąco polecam! 

Długo jeszcze mógłbym wyliczać rzeczy, których mi brakuje. Ale przez ostatni rok nauczyłem się, co to znaczy naprawdę pogodzić się z czyimś odejściem.

książka została przeczytana dzięki współpracy z Redakcją Essentia

KLIK - Essentia
Kliknij na gołąbka :)



maja 14, 2015

maja 14, 2015

Losing Hope

Losing Hope


Nadeszła chwila kiedy i w moje ręce trafiła książka, której bardzo długo oczekiwałam. Po wielkich emocjach przeżytych w zderzeniu z Hopeless, byłam wręcz przekonana, że Losing hope będzie dopełnieniem całości, że czekają mnie może i nawet większe emocje jak za pierwszym razem. Z dreszczykiem ekscytacji zabierałam się za czytanie. Najpierw cieszyłam oczy widokiem książeczki. Później rozpoczęłam lekturę...
Każdy z czytających wie, że Losing, nie jest kontynuacją, a w pewnym sensie uzupełnieniem całości. Chociaż czy rzeczywiście tak jest? Moje odczucia są różnie, ale postaram się wszystko dokładnie wyjaśnić.

Historia Holdera rozpoczyna się jeszcze za życia jego ukochanej siostry bliźniaczki. Na jednej z imprez chłopak zauważa, że partner Les obmacuje inną dziewczynę, nie specjalnie się z tym kryjąc. Jako lojalny brat, który nie pozwoli na tak jawne i w dodatku perfidne kpienie z uczuć do siostry, postanawia interweniować. Mając świadomość, że konsekwencje tak czy inaczej najdotkliwiej uderzą właśnie w siostrę. Mimo wszystko Holder wie, że jego sumienie nie pozwoli przyglądać się beznamiętnie na wyczyny znienawidzonego „szwagra”.
Dean wie, że z dziewczyną dzieje się coś niedobrego, jednak w żaden sposób nie potrafi pomóc bliźniaczce, co sprawia mu ból i zawód, gdyż jako najbliższa osoba powinien wiedzieć co zrobić z pogarszającym się stanem emocjonalnym siostry. W najgorszym koszmarze nie przypuszczałby, że Les postanowi zrobić coś tak okropnego, dla siebie i dla niego. Kiedy znajduje martwe ciało siostry jego świat rozsypuje się na kawałki. Nie ma pojęcia w jaki sposób poinformować matkę, nie ma pojęcia co dalej będzie z jego, z ich życiem. Jedno jest pewne. Stracił najważniejszą część siebie, stracił kogoś kto był z nim od zawsze, kto powodował, że chciał być dobry. Les odeszła, samolubnie postanowiła zakończyć swoje życie. Nie dzieląc się z nim swoim problemem, nie dając mu szansy by mógł pomóc. Zrobiła to tak nagle, a może od dawna planowała? Tylko dlaczego ON nie widział niczego niepokojącego?
Pierwsze dni są straszne, ludzie snują własne domysły, koledzy i znajomi za plecami tworzą własne ideologie. Życie toczy się dalej, ale Holder czuje jakby się zatrzymało. Musi wrócić do szkoły, gdzie każdy kąt będzie przypominał mu siostrę, gdzie każdy przechodzący uczeń będzie spoglądał z tym dziwnym wyrazem twarzy, gdzie nie będzie końca szeptów. Koszmar się nie zakończył, on dopiero się rozpocznie...
Jak poradzić sobie ze stratą najbliżej osoby, która sama pozbawiła się życia? Jak zrozumieć swoje miejsce w całym zdarzeniu, jak poradzić z poczuciem winy?


Celowo nie skupiłam się na postaci Hope, celowo nie napisałam o Sky. Sądzę, że większość ma już za sobą lekturę Hopeless, a jeżeli tak już jest to mają świadomość tego co działo się po spotkaniu tych dwojga. Tutaj dzieje się podobnie, z tą różnicą, że autorka na początku opisuje właśnie zdarzenia przed śmiercią Les, uczucia jakie kumulowały się w chłopaku gdy odeszła siostra. Jak radził sobie ze sobą i z innymi ludźmi. Tutaj bardzo spodobała mi się postawa Daniela, bardzo trafne i może chwilami zbyt bezpośrednie podejście do tematu, ale jakże uderzające w tych, którzy za plecami mieli bardzo dużo do powiedzenia, a w konfrontacji z głównym zainteresowanym milknących.
Sama postać Holdera, nie wiem dlaczego ale gdy czytałam Hopeless bardzo go sobie wyidealizowałam, stał się dla mnie facetem wspaniałym. Po prostu marzenie. Teraz, gdy mogłam „wejść do jego głowy”, poczułam lekkie rozczarowanie. Jakby autorka spłyciła jego postać, jakby te reakcje, które podbiły moje serce w pierwszym zderzeniu nie współgrały z tym co myślał. Nie poczułam nic gdy opisywał co się z nim dzieje. Dla mnie zabrakło tąpnięcia. Odniosłam wrażenie, że autorka nie do końca poradziła sobie wczuciem w postać męską. Całość wydawała się zbyt powierzchowna. Sporo scen zostało pominiętych. Spostrzeżenia Holdera jakieś nijakie i nie wnoszące niczego konkretnego. Gdy patrzyłam na chłopaka z perspektywy Hope, wydawało mi się, że ma on wiele naprawdę mocnych tajemnic, że kiedy nagle znikał robił interesujące rzeczy. A tutaj albo był przeskok w czasie, albo dziwne rozmyślania. Mało tego. Scena gdy ujrzał bransoletkę u Sky, byłam przekonana, że kiedy uciekł,  oraz w czasie nieodzywania się do dziewczyny szukał informacji na jej temat, a co zastałam? Rozmowę ze swoim umysłem. 
Rozczarowałam się, ze smutkiem muszę stwierdzić, że Losing Hope nie było tym czego oczekiwałam, na co liczyłam. Dopiero końcowe rozdziały w jakimś maleńkim stopniu mnie poruszyły. Tylko dlatego, że były w nich zawarte informacje, których nie było w Hopeless.
Szczerze mówiąc tą pierwszą czytałam z zapartym tchem, przeżywałam każde zdanie, każde słowo, nie potrafiłam się oderwać. W przypadku drugiej nie zaznałam większych uczuć jak zwykła ciekawość. Czytało się szybko, ale... to nie było nic nadzwyczajnego.
Jak wspomniałam dopiero w ostatnich rozdziałach poczułam smutek, poczułam żal nad losem Lesli, nad Holderem, który był kochającym bratem, który tęsknił i nie potrafił poradzić sobie ze stratą, z poczuciem winy i pustką, którą nie łatwo jest wypełnić.
Mimo minusów, cieszę się, że przeczytałam Losing Hope , że mogłam jeszcze raz spotkać się z bohaterami, przyglądać się wydarzeniom z innej strony. Brakowało mi rozmyślań Sky, brakowało mi kontaktów z Six, którą bardzo polubiłam.
W ogólnym rozrachunku całość oceniam na plus, jednak nie powiem by było czymś co zwala z nóg i równa z ziemią. To miano należy się tylko i wyłącznie Hopeless.

Książka przeczytana w ramach wyzwania 52 książki. 


maja 07, 2015

maja 07, 2015

Piękny drań

Piękny drań

Jest bezwzględny, wymagający, apodyktyczny i przede wszystkim... młody i bogaty. Mimo swojego wieku osiągnął niesamowity sukces i może mieć wszystko, czego tylko zapragnie. Myśli, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi i sprawić, by przestał myśleć racjonalnie. Ale w jego życiu pojawia się... ONA.

Chloe Millis to uzdolniona i pracowita studentka MBA. Dziewczyna ma szczęśliwe życie, a jej jedynym problemem jest jej beznadziejnie podły i uparty szef – Bennett Ryan. Mężczyzna jest wymagający, nie przebiera w słowach i kompletnie nie liczy się z uczuciami innych. Wszystko byłoby całkiem do zniesienia, gdyby nie fakt, że Bennettowi strasznie trudno się oprzeć.

Bennett Ryan wrócił z Francji do Chicago, ponieważ miał podjąć ważne stanowisko w rodzinnej firmie. Mężczyzna nie miał pojęcia, że kobieta, z którą korespondował i która jest jego asystentką może być tak urodziwą, wystrzałową, prowokującą i dodatkowo irytującą istotą. Jakby tego było mało Ryan musi ją teraz widywać codziennie. Bennett nie ma w zwyczaju romansować w pracy i nigdy tego nie robił, jednak Chloe ciężko się oprzeć... Jak daleko to wszystko zabrnie? Czy będą w stanie odpuścić, czy wręcz przeciwnie – wydarzy się coś, czego nie będą potrafili zatrzymać? Co skrywa Chloe i Bennett? Czy to ich podzieli? Czy się dogadają? Odpowiedzi znajdziecie w książce!

Piękny drań to książka pełna złośliwości, niesamowicie zabawnych dialogów, serca, seksu, namiętności i mimo wszystko – wspólnego zrozumienia i docenienia wartości życiowych. Co prawda dwoje głównych bohaterów potrafi nieźle mieszać w swoim życiu i pojawiają się niespodziewane sytuacje, jednak nie odstrasza to czytelnika w żaden sposób. Pozycja jest nasiąknięta kąśliwymi uwagami i dialogami, które bawią do łez. Szczerze mówiąc – zakochałam się w sposobie rozmów Chloe i Bennetta! Cięte riposty, namiętność, pożądanie, żal, wątpliwość, zaskoczenie – to wszystko sprawia, że książka ma mnóstwo uroku, a opisywana historia jest bardzo oryginalna i potrafi zaskoczyć wraz z każdą przeczytaną stroną.

Tak naprawdę strasznie długo zbierałam się do sięgnięcia po tę książkę i zaczęcia czytania. Bałam się, że będzie to znowu kolejna kiczowata podróbka 50 twarzy Greya i tylko się zawiodę... Ale nie miałam wyboru, obiecałam przecież, że będzie recenzja, nie mogłam rzucać słów na wiatr. I wiecie co? Nie uwierzycie! Tak bardzo się myliłam! Jak już się do niej dorwałam, nikt nie był w stanie mnie od niej oderwać! Przeczytałam ją całą w kilka godzin, skończyłam późno w nocy, ale wcale mnie to nie obchodziło. W tej pozycji jest wszystko, czego pragnie prawdziwy czytelnik. Urzekła mnie również okładka. Tajemnicza i dodatkowo w moich ulubionych kolorach. Jestem zachwycona, a Piękny drań bezsprzecznie trafia na półkę z napisem ULUBIONE!

Jeżeli nadal zastanawiacie się, czy sięgnąć po tę książkę, czy też przeczytać ją na samym końcu od razu chciałabym rozwiać wasze wątpliwości! Proszę, nie róbcie tak jak ja! Łapcie Drania i pochłaniajcie stronę po stronie, jestem przekonana, że tak właśnie będzie. Huragan uczuć, pochłaniacz czasu i poprawiacz humoru. Czego chcieć więcej? Zapomnicie o Bożym świecie, uwierzcie! Gorąco polecam! 

Książka przeczytana dzięki współpracy z Redakcją Essentia:
  
http://redakcja-essentia.blogspot.com/2015/05/nie-chciaam-zostac-kobieta-ktora-dla.html#.VUswvkesU3k

maja 06, 2015

maja 06, 2015

Nie oddam dzieci!

Nie oddam dzieci!

W sieci pojawiły się pierwsze opinie na temat kolejnej książki Katarzyny Michalak. Wydawana w serii z czarnym kotem, co za tym idzie miało być tragicznie, łzawo i ogólnie bez chusteczek ani rusz. 
Przeczytałam o wylewanych łzach, o rozpaczy nad losem bohaterów. O tym, że sama autorka ledwo przeżyła napisanie swojej najnowszej powieści. Po moim nieudanym spotkaniu z Bezdomną , która w pierwotnej wersji miała nawiązywać do problemu bezdomności, a skończyła na chorobie bohaterki przetrawiłam. Przeżyłam i jakoś pogodziłam się z tym co stało z ciekawie zapowiadającą się fabułą. Tym razem mieliśmy zderzyć się z okrutną, wręcz brutalną rzeczywistością po utracie najbliższej rodziny, z tym w jaki sposób są prowadzone dochodzenia i kto tak naprawdę ma ostatnie słowo.  Zapowiadało się ciekawie, temat rysował się naprawdę dobrze. Jakież są więc moje wrażenia po zakończeniu tej jakże "mocnej" lektury? 

Poznajemy trzech mężczyzn. Michała, Tadzia i Niro. Pierwszy jest wspaniałym, super przystojnym lekarzem, chirurgiem, który wzbudza zachwyt nie tylko w żonie, ale we wszystkich przedstawicielkach płci pięknej. Tadzio jest wyrachowanym gadem społecznym, pije, wciąga kokę, pastwi się nad matką i ogólnie jest chodzącym złem. Niro, rozpuszczony, wypaczony synuś tatusia polityka i mamusi celebrytki znanej z tego, że jest znana. Robi co chce ponieważ tatunio swoimi pieniążkami i twardą rączką potrafi zdziałać cuda. Dosłownie i w przenośni. 
Jako, że zło ciągnie do zła, Tadzio i Alfredzio spotykają się ze sobą pewnego dnia, a raczej wieczora w klubie. Dochodzą do wspólnego porozumienia i od tej chwili tworzą zgrany duet w ćpaniu, chlaniu i.... wiadomo w czym jeszcze. 
Michał natomiast pracuje, na SOR-ze, chłonie dyżury jeden za drugim, nie żeby nie był kochającym mężem i ojcem, nie nie. Ma dobre serduszko. Więc pracuje. Kończy dyżury o północy     (nie wiem gdzie i jaki lekarz kończy o tej godzinie dyżur, no chyba, że to nadgodziny, nie wprowadzajmy ludzi w błąd) . Jeździ swoim SUV-em zaś żona musi tłuc się ciasnym fiatem pandą. Niewyrozumiały ten mąż, naprawdę. Tego feralnego dnia, przeklnie swoją bezmyślność, że oto zamiast podać ukochanej kobiecie kluczyki do SUV-a, patrzył jak odjeżdża z parkingu pandzią, toć pandzia gorsza jest od malucha. 
Przez pandę i złych naprutych i naćpanych nikczemników ginie Marta wraz z Antosiem. Zostają zmiażdżeni, Gdyby jechali SUV-em nie zginęliby (skąd ta pewność?), ale jechali pandzią, czerwoną i niestety padli ofiarą tych złych co nie powinni jeździć.    
Od tej chwili życie doktora Sokołowskiego rozpada się na milion kawałeczków, bardzo ostrych, które wbijają się w jego zbolałą duszę. Nic już nie będzie jak do tej pory. NIC.  Nadchodzi początek końca, o czym ciągle przypomina nam autorka, nie dając szansy na napięcie. Lepiej wyprzedzić fakty. 

Czytając zaznaczałam sobie absurdy jakie ja, marny pyłek w wielkim świecie zdołałam swym niewiele widzącym okiem ujrzeć. Kiedy jednak kończyłam książkę, która miała wyrwać mi duszę z zawiasów, która miała wycisnąć łzy i pozbawić tchu nie czułam nic, zaś po ustach błądził ironiczny uśmiech zaczęłam się zastanawiać. Dlaczego? Dlaczego kolejny raz zostałam pozbawiona tego na co czekałam? Temat był naprawdę dobry, ale nie. Trzeba było sprowadzić go do parteru. do poziomu zerowego.  Dla wyjaśnienia swojej reakcji mam cytaty, mam fragmenty, ale nie zamieszczę ich tutaj. Nie ma sensu.  Skoro ludzie, którzy czytają nie widzą nic dziwnego w podaniu Pavulonu mężczyźnie leżącemu na łóżku ( tutaj pokuszę się o cytat z wikipedii, wystarczyło tam zajrzeć, jeżeli ktoś miał operacje wie o czym myślę, dla tych nieświadomych, proszę bardzo) 
organiczny związek chemiczny, niedepolaryzujący lek blokujący przewodnictwo nerwowo-mięśniowe, znany pod nazwą handlową 
Pavulon. Jako lek podawany jest w formie roztworu soli pankuronium:
 bromku pankuroniowego (C35H60Br2N2O4). 
Należy do grupy niedepolaryzujących środków zwiotczających. Pankuronium stosowane jest wyłącznie w lecznictwie zamkniętym przez lekarzy anestezjologów w czasie operacji oraz do prowadzenia leczenia oddechem kontrolowanym z respiratora na szpitalnych oddziałach intensywnej terapii.
Podaje się je we wstrzyknięciach dożylnych przez wenflon lub przez wkłucie centralne bezpośrednio do przedsionka serca
Dawno temu w zamierzchłej przeszłości miałam "przyjemność"  mieć pogadankę z panem doktorem anestezjologiem, który bardzo dobitnie, acz brutalnie wyjaśnił mnie, młodej i przerażonej istocie co będzie się działo z moim ciałem po podaniu leku zwiotczającego zanim zostanie wprowadzona narkoza. Opowiedział bardzo dokładnie i zaznaczył, że w chwili podania tego leku nie będę w stanie kontrolować ciała, że lek ten sprawi, iż kontrolę nad oddechem przejmie aparatura. I proszę mi nie mówić, że jakaś mała dawka albo inne banialuki, bo nie można ot tak sobie podać wybranej dawki, małej czy dużej. Nikt nie wie jaka będzie reakcja organizmu na podany lek.
Nie wiem co to za cuda, by podać tego typu lek w TAKI sposób jak w książce, achh zapomniałam oni (źli, ale nie do końca źli, chłopcy) podali go małą ilość (dlatego byli cacy), ale już nie chodzi o dawkę. Tylko o sam pomysł! Cyrk na kółkach i nie wiem co jeszcze. Tak, ktoś powie, on zasłużył, fikcja literacka, ale litości!!! Takie rzeczy nie mogą się dziać naprawdę, nawet w książce. 
Druga niesamowicie bezmyślna sprawa, widać autorkę naprawdę poniosły emocje (nie pierwszy raz zresztą) Gdyby doktor Sokołowski wiedział komu ratuje życie... to co? Zabił by pacjenta ponieważ był sprawcą śmiertelnego wypadku żony i syna? A niech ma! A co! Śmierć za śmierć! Boże, jestem przerażona tokiem myślenia autorki, naprawdę. Zróbmy samosąd, czystkę na świecie.  Ręce moje opadały z każdą kolejną stroną, kiedy już nie miało co opaść nagle... TADAM! Pojawia się Malinka z Jagódki, w tym momencie mówię stanowcze NIE, nie temu co tutaj na kartach stron się dzieje. Ja wiem, że u Pani Michalak, każdy w bólu musi zginać się w pół, inaczej nie można zobrazować rozpaczy, dopiero zgięcie w pół oznacza, że się cierpi. Patrole drogowe policji odbywają się w pojedynkę, albo mnie gdzieś umknął kolega po fachu pana, który nie zatrzymał do przeglądu beemkę. Nie wiem już co mogłabym napisać, nawet specjalnie nie mam nastroju na krytykę bo chyba nie powinnam być zdziwiona tym co zastałam. Chusteczki leżą zapakowane, ani przez chwilę nie poczułam smutku w obliczu licznych bezsensów. Jak zwykle była kumulacja wszystkiego co chcesz i nie chcesz. Aby można było książkę mianować w kategorii dramatu. No jest to dramat, przyznam, ale w zupełnie innym wydaniu niż oczekiwałam.
 Kończąc trylogię kwiatową stałam pod wielkim znakiem zapytania czy dalej czytać "dzieła" Michalak, po tej jakże burzliwej przygodzie mówię koniec. Zrobiłam ostatnie podejście. Więcej nie chcę. Wystarczy.  


Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować Wydawnictwu Literackiemu.
Książka przeczytana w ramach wyzwania 53 książki. 

maja 01, 2015

maja 01, 2015

Dzisiaj kończymy trzy latka :)

Dzisiaj kończymy trzy latka :)

Tak, dziś mija już trzy lata. Długo, bardzo długo myślałam co mogę Wam powiedzieć w tym jakże podniosłym i wzruszającym dniu. 
Nie wymyśliłam nic, więc będę improwizowała.   Tak więc, równo rok temu siedziałam i kombinowałam konkurs dla WAS, teraz tego nie zrobię. Może jak wrócę. Coś zorganizuje. Teraz troszkę wspomnień. Otóż. Miniony rok był ciekawy we wrażenia. Przede wszystkim Targi Książki w Warszawie. Świetna sprawa. Szkoda, że w tym roku będzie to niemożliwe.
W minionym roku dobiłam również dwa komputery, sprowadziłam kilka wirusów.  Unicestwiłam telefon śmiertelnym  "pocałunkiem" z asfaltem. Pożegnałam się z tabletem, który doszedł do wniosku, że ma dosyć współpracy ze mną i gdzieś się przeprowadził. Tak, miniony rok był bogaty we wrażenia.  Zakupiłam czytnik, który już od początku postanowił mnie nie lubić i nie działać tak jak powinien.  Bezczelny niewdzięcznik, niech się wypcha.  




 Jako, że to już trzy lata... nadgryzł mnie również ząb czasu.  Co za tym idzie, moje oczy przestały mnie lubić. Potrzebna była wizyta u okologa, no i okulary. Takie jest życie. Straciłam moc w pisaniu. 
Straciłam również ukochaną kotkę, która była mi bardzo bliska, za którą do tej pory tęsknię. Tak. ten rok był również bardzo smutny. 
W dodatku dostąpiłam syndromu wypalenia. 
Na szczęście do mojego dziecka dołączyła nowa siła. Mam nadzieje, że dzięki niemu przetrwa czasy niedyspozycji założycielki.




Ostatnimi czasy wyglądam mniej więcej tak, pracy jest dużo, czytania i pisania. Ja zaś siedzę, tudzież leżę i paczę. Nawet nie myślę ponieważ to też bywa męczące. Już od tego nadmiernego myślenia straciłam cenne dwa kilogramy. Nie wiem co to będzie dalej.   
Jedyne na co mam ochotę to słuchanie muzyki. Namiętnie i na okrągło. Bez muzyki świat byłby płaski. W sumie to może jest płaski tylko wmówili nam, że jednak jest okrągły. Któż to może wiedzieć... ;D 
Powinnam świętować, a jakoś nie czuje nic. Chyba naprawdę się wypaliłam. Źle się dzieje, oj źle kochani....




Kochani, tutaj z tego miejsca mówię Wam do zobaczenia. To mój ostatni post pisany przeze mnie teraz i z domu. Odtąd będą się pojawiały teksty: Wiktorii, mojej mamy, nawet gdzieś tam moje wpadną, te zapisane i czekające do publikacji. Żebyście nie zapomnieli. Gdy mnie nie będzie. 
Nie będę Was mogła odwiedzać, komentować, a przede wszystkim czytać tego co sądzicie na temat książek. Będę tęskniła, będę myślała. Nie umiem powiedzieć kiedy dokładnie wrócę. Kiedy napiszę, że już jestem, ale wrócę. Nie zapomnijcie o Marzeniach.... :)


                                                                                                                                                                                            Wasza Aga. 

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger