lipca 08, 2016

lipca 08, 2016

Bóg zawsze znajdzie ci pracę



Pamiętacie jak jakiś czas temu pisałam, że miewam takie chwile w swoim życiu decydując się na pewien tytuł zupełnie nie mając pojęcia dlaczego? Tak też było i w tym przypadku. Zupełnie nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo chciałam zapoznać się właśnie z tą książką, no ale cóż. Wylosowałam to i nie wypadało nie przeczytać i zrecenzować.  Czy jestem zadowolona po zakończonej lekturze Bóg zawsze znajdzie ci pracę ? Za chwilę postaram się wszystko w miarę konkretnie wyjaśnić. 

Nie miałam pojęcia kim jest Regina Brett, ale Irenka tak bardzo mi zachwalała, że za jej namowami stwierdziłam, no dobra. Mogę zaryzykować. Szczerze mówiąc nie lubię poradników, moralizatorstwa i tym podobnych.  Nie lubię również książek, które nawiązują do wiary. I nie chodzi tu o to, że jestem ateistką, czy jakąś wyznawczynią kaloryferów. Nie, nie, tylko po prostu nie jestem fanką książek, w których religia jest jakimś tam wyznacznikiem, kołem napędowym. No nie lubię i już. Nic to, ciekawość była silniejsza i postanowiłam czytać.

Autorka stworzyła książkę z pięćdziesięcioma rozdziałami, które to były tytułowymi lekcjami. Każda z nich dotyczyła jakiegoś wydarzenia z życia prywatnego Reginy. Na ich podstawie zostały wyciągnięcie odpowiednie wnioski, według nich autorka nakreśliła wytyczne na drodze życiowej jakie to mogą się pojawić u człowieka. No dobrze. Mamy wydarzenia, mamy omawianie tego jakie zmiany lepsze bądź gorsze wniosły. Czy można było czegoś uniknąć, jak nie powtórzyć tych samych, albo podobnych błędów. No i jeżeli już stanie się coś złego to nie oznacza, że mamy poddać się załamaniu, tylko wyciągnąć wnioski, pozbierać rozsypane gadżety, otrzepać i dreptać dalej.

Z pracą właśnie tak bywa, że albo mamy od razu taką, którą kochamy (szczęśliwcy), albo pracujemy bo musimy, bo jesteśmy materialistami, którzy wstają rano z grymasem na twarzy, bo znowu do tej cholernej pracy, no ale trzeba, i wizja wypłaty wynagradza wszystko. I aby właśnie nie trzeba było podnosić się z ukochanego łóżka z marsem na twarzy, powstała książką pani Reginy. Mająca pomóc tym, którzy pracować nie lubią, albo jeszcze nie wiedzą jak polubić.
Jedna z najważniejszych przesłanek autorki, to chyba jest coś, co można spotkać na niemalże każdej grupie wsparcia, dla obojętnie jak uszkodzonych psychicznie. Mianowicie "Musimy polubić, pokochać samego siebie". Tak, tak. Każdy o tym wie, ale zrobić nie koniecznie potrafi. Ja na przykład lubię siebie tylko czasami, nie wiem czy się kocham, bo jakoś tak nie rozmawiam sama ze sobą, aczkolwiek niekiedy mam ochotę powiedzieć, " nie martw się Bruchalku, takiej zołzy jak ty, to ze świecznikiem szukać". No ale później dochodzę do wniosku, że to już chyba nadaje się pod leczenie psychiatryczne ( nie żeby szpital dla umysłowych był zły, chyba mogłabym  tam czytać książki?) i rezygnuje, z przekonywania siebie, że jestem fajna i ogólnie happy, że jestem.  Co do pracy, czy ja swoją kocham, albo czy kocham swój zawód. To sama nie wiem. Z jednej strony lubię dzieci, mniej lubię ich rodziców, z którymi nie idzie się dogadać. I czasem mam ochotę rozpocząć nowe studia, a potem zakopać się w pokoiku z papierami i mieć to wszystko w nosie. Odbębnić te swoje cudowne osiem godzin,  wyjść do domu i mieć wszystko w poważaniu. To chyba jednak jest dobry pomysł... Na co mnie użerać z chorym systemem oświaty? No proszę, ten poradnik nawet pomaga.

Wracając do książki, to ja się jej troszkę bałam, że będę musiała czytać o tym jak to kochany Pan Bóg niewidzialną rączką zrzuca oferty pracy, ale na szczęście tego nie było.  Brett pisze zaskakująco lekko, można się dowiedzieć troszkę o jej życiu, można się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad swoim. Bo i jak wiadomo przykłady niekiedy mogą być podobne do naszego własnego. I chociaż ja nie przepadam za poradnikami, nie lubię form kazaniowych, tak tutaj nie było tragicznie. Może to nie jest mój numer jeden na półce, jednak nie powiem, że książka bezsensu. Ba! Jestem przekonana, że wielu czytelników będzie nią zachwycona. Nawet ja sama podczas pisania doszłam do prawdy związanej z moją pracą. No cóż, może po pedagogice przyjmą mnie jako panią sekretarkę, będę parzyła kawusię, odbierała telefony? Nie, tam też trzeba użerać z ludźmi. Muszę pomyśleć nad czymś innym. Ogólnie doszłam do wniosku, że jestem aspołeczna. Boże. I jeszcze się do tego publicznie przyznałam. Moja kariera zawodowa, jakakolwiek legła w gruzach.

W każdym razie, książkę można śmiało przeczytać, jest bardzo ładnie wydana, miło się na nią patrzy, lekcje też są w porządku. Nie mam specjalnych zastrzeżeń.




7 komentarzy:

  1. Jako osoba poszukująca pracy powinnam to przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ....Na Boga !!!! , Pani Agnieszko , Euro jeszcze w toku , a Pani kusisz książkami . I co tu teraz zrobić ? , skusić się , czy być Twardy ?!.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twardym należy być zawsze, zwłaszcza podczas Euro!! Ale w przerwie oczekiwania na finały można się pokusić o ciekawą i jakże bystrą lekturę:)

      Usuń
  3. Chyba jednak nie dam się namówić, nawet jeśli mówisz, że można przeczytać;) Poradniki to nie moje bajka kompletnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. lubię tę autorkę, ona jakoś tak pisze, że wiele rzeczy nabiera innego kształtu, można sobie coś uświadomić, Poczytaj wcześniejsze tomy

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam książki Reginy Brett (a też nie przepadam za poradnikami), ale ta akurat była moim zdaniem najsłabsza.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger