maja 10, 2017

maja 10, 2017

La La Land - Film


źródło


Jeden z najsłynniejszych filmów 2016 roku, sześć Oscarów i siedem złotych globów. Czy film w reżyserii i scenariusza Damiena Chazelle, rzeczywiście zasłużył na taki rozgłos i zebrane nagrody? Czym zasłynął i co sprawiło, że widownia wprost oszalała po obejrzeniu La La Land? Może gra aktorów, może taneczna muzyka? Postanowiłam sprawdzić i przekonać się na własne oczy, zrozumieć (albo i nie) fenomen. Poczuć wszystkie opisywane emocje, dać się wciągnąć w klimat musicalu.

Pierwsza scena ma miejsce na autostradzie, jeden wielki korek, pewna kobieta znudzona czekaniem zaczyna śpiewać piosenkę. I oto po chwili wszyscy oczekujący, wychodzą ze swoich samochodów, śpiewając i tańcząc. Nie wiem do tej pory, co w było w tym takiego spektakularnego i wprawiło w zachwyt niemalże każdego. Mnie bardziej znudziło, oczekiwałam więc postępu akcji, czegoś, co naprawdę zainteresuje. Bo widok brykających po maskach samochodu śpiewaków nie bardzo bawił. Straszna ze mnie sztywaniara.

Oczywiście w wyżej wymienionej grupie, są też oni, główni bohaterowie. Mia (w tej roli Emma Stone, zdobywczyni Oscara w kategorii ? najlepsza aktorka pierwszoplanowa) i Sebastian (Ryan Gosling). Dziewczyna pracuje w kawiarni, chociaż praca nie należy do jej spełniania marzeń. Dlatego niestrudzenie biega na przesłuchania. Mając nadzieję, że w końcu jakiś producent oddzwoni, a ona otrzyma rolę życia, dzięki której raz na zawsze zdejmie fartuszek. Niestety marzenia mają to do siebie, że lubią... pozostawać w sferze niespełnionych. Podobnie ma się sprawa z Sebastianem, niespełniony muzyk, kochający Jazz. Marzący o otworzeniu własnego klubu, w którym dawałby koncerty ukochanej muzyki. Na razie, nie ma grosza przy duszy. Mimo wszystko wierzy, że w końcu nadejdzie dzień, gdy zostanie doceniony, a on stanie się sławny. Co tych dwoje ma ze sobą wspólnego? Sprawa jest chyba oczywista. Marzenia. I nie, ich losy nie splatają się piękny i romantyczny sposób. Przeciwnie. Pierwsze spotkanie nie wygląda obiecująco, ale jakimś dziwnym sposobem, będą się na siebie wpadali. Przypadkiem? Któż to może wiedzieć. W końcu rozpoczynaj wspólną podróż ku spełnieniu marzeń, ku dotarcia do celu, gdzie nareszcie będą mogli powiedzieć, że warto było walczyć.





Film jest musicalem, a więc nie brakuje rozśpiewanych scen, gdzie nagle nasi ulubieńcy zaczynają tańczyć na środku ulicy. Dźwięki pobudzają nawet widza, co za tym idzie, nie wiemy, czy mamy oglądać, czy dołączyć do tańca. To znaczy, taki chyba był zamysł reżysera, bo ze mną tak łatwo nie poszło. Owszem, lubię filmy śpiewane, ale tutaj momentami czułam znużenie, zbyt długo nie działo się nic istotnego. I tak na dobrą sprawę pierwsza połowa filmy była o niczym. Patrzyłam z coraz większymi nerwami, zastanawiając się o co, było aż tyle szumu? Bo uwierzcie, można posłuchać śpiewania, popatrzyć jak ładnie tańczą, ale nie przez 55 minut filmu. Tak, sprawdzałam, ile trwały te wszystkie bezsensowne scenki, zanim Mia i Sebastian zaczęli naprawdę działać. Rozumiem, a raczej staram się zrozumieć zamysł reżysera, ale no mnie umęczyła pierwsza połowa filmu. I byłam przekonana, że poleci totalna krytyka, po zakończeniu seansu. I nagle, jakby stało się coś magicznego. Tajemniczy pstryk albo nie wiem. Po prostu film się rozpędził. Siedziałam i z napięciem śledziłam kolejne wydarzenia. Już nie odczuwałam znużenia, nie odliczałam czasu do zakończenia. Chciałam wiedzieć jedno ? co będzie dalej? Jak zakończy się przygoda tych dwojga?



Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się podobnego obrotu sprawy, byłam w ogromnym szoku w kierunku, który obrał Chazelle, nie do końca się z nim zgodziłam. I nie dlatego, że wyszło źle. Tylko roztrzaskał mnie emocjonalnie. Tak naprawdę, nie bardzo wiem, co się stało. Początek mnie denerwował, a później przeżywałam każdą kolejną scenę, by na samym końcu siedzieć i płakać. Bałam się, że będę musiała skrytykować, teraz muszę zwrócić honor twórcom i przyznać, że nagrody były, a raczej są zasłużone. Troszkę szkoda, że Gosling nie został doceniony za swoją grę, bo ta ostatnia scena... Do tej pory boli mnie serce, na samo wspomnienie. Ogólnie sposób, w jaki oddawał pasję, miłość do jazzu, był moment, kiedy naprawdę zaczęłam przekonywać się do tego gatunku muzyki.



źródło


Cóż mogę więcej napisać, po nieudanym początku, który troszkę mnie zniechęcił. No dobrze, nawet bardzo. Stał się cud albo ja zrozumiałam klimat. W każdym razie pokochałam ten film, pokochałam piosenki, całość przekazu, nad którym każdy się zachwycał, a ja o nim nie chcę pisać. Właśnie po to, by nie odbierać potencjalnemu widzowi, radości odkrywania. Niech każdy po prostu zasiądzie przed ekranem i pozwoli się porwać. Szczerze polecam. Ja chyba sobie obejrzę jeszcze raz.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.

4 komentarze:

  1. Mnie też początek znudził. I środek. I koniec xD W ogóle mi ten film nie podszedł :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam w planach obejrzenie tego filmu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama muszę się przekonać, o co jest tyle hałasu. Ale obawiam się, że jak zwykle nie będzie to nic odkrywczego. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że Ci się podobał :) Ja niestety liczyłam na wieeele, a dostałam... no nic, co by mnie interesowało. Taki sobie, przeciętny film.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger